Szukaj na tym blogu

środa, 9 stycznia 2019

Annie Proulx – „Kroniki Portowe”


Opis:


Kroniki portowe to opowieść o człowieku, który na zapomnianej wyspie odnajduje swoją tożsamość i odzyskuje utracone w dzieciństwie poczucie własnej wartości. To także rozgrywająca się na surowych, mroźnych wybrzeżach Nowej Fundlandii historia o tym, że do odwrócenia kolei losu nie zawsze trzeba wielkich rewolucji, tylko wystarczy dać się ponieść sprzyjającym nurtom.


Moja ocena: Oby więcej takich (*****)


Pierwsza książka w nowym roku, choć czytana z myślą o kolejnym klubie książki. Dlatego „Kroniki portowe” zaczęłam czytać już pod koniec 2018. Po pierwsze miała na to wpływ „przewidywana” atmosfera powieści. Nowa Fundlandia to dla mnie synonim smaganej wiatrem wyspy, którą zamieszkują tylko najwytrwalsi. Jej mieszkańcy żyją w zupełnie inny sposób i czas mija im zdecydowanie wolniej. Dlatego często okazuje się, że powieści poświęcone tej tematyce są bardziej nostalgiczne, niespieszne i przejmujące. Po drugie brzydka pogoda za oknem pozwalała mi łatwiej wczuć się w ten klimat.
Nie widziała tych wód od czasów, kiedy była małą dziewczynką, lecz natychmiast powróciły wspomnienia: hipnotyczne wrzenie morza, zapach krwi, wiatru i soli, rybich głów, świerkowego dymu i potu, grzechotanie kamieni niesionych przez syczącą falę, nurzyki, smak rosołu, sypialnia tuż pod dachem.
„Kroniki portowe” już od pierwszych stron zaczęły przyciągać mnie w niemal enigmatyczny sposób. Autorka nie tylko oddała charakter Nowej Fundlandii, ale zrobiła to bardzo przystępnie. Z jednej strony zrobiło się nostalgicznie, z drugiej zaś napięcie rozładowywał specyficzny humor. Jest to słodko-gorzkie połączenie. Jednak w żadnym momencie nie poczułam, że Kroniki mnie przytłaczają, że z różnych powodów nie mogę czytać dalej. Wręcz przeciwnie, czułam, jak lektura bardzo mnie odpręża.
W łowieniu jest coś, czego nie da się opisać. Za każdym razem, kiedy wyciągasz sieci, jest tak, jakbyś otwierał prezent. Nigdy nie wiesz, co w niej znajdziesz, czy wzbogacisz się, czy pójdziesz z torbami, czy będziesz panem, czy dziadem.
Mocną stroną powieści z pewnością są bohaterowie. Główny bohater, Quoyle, z początku wydaje się nie pasować do społeczności, w której żyje. I jeśli dłużej się nad tym zastanowić, jest to postać bardzo uniwersalna, z którą każdy w pewnym momencie swojego życia mógł, może lub będzie mógł się utożsamić. Dopiero pewne zawirowania sprawiają, że wraca do ojczyzny swoich przodków. I wtedy dzieją się dwie rzeczy: nie dość, że pasuje tam jak ulał, jakby miał niektóre rzeczy we krwi, oraz zaczyna wreszcie poznawać smak życia. Choć główny nacisk kładzie się na Quoyle'a, to za każdą postacią kryje się jakaś historia.
Wypływa w morze, które pochłonęło jego ojca, dziadka, dwóch braci, najstarszego syna i prawie uśmierciło najmłodszego. Takie postępowanie przytępia ból, ponieważ dostrzegasz, że twoja sytuacja nie jest wyjątkowa, że inni cierpią tak samo jak ty. W tym starym powiedzeniu, że niedola lubi towarzystwo, jest trochę prawdy. Łatwiej jest umrzeć, widząc, że dookoła inni też umierają.
Zdecydowanie polecam! Kroniki portowe to kawał dobrze napisanej książki, którą można czytać dla rozluźnienia, żeby naładować się pozytywną energią. To historia, w której kibicuje się głównemu bohaterowi, życząc jak najlepszego zakończenia. A jakie ono jest? Trzeba przekonać się samemu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi niezmiernie miło za każdy komentarz. Jednakże namolnego spamu nikt nie lubi, podobnie zresztą jak "hejtingu". Jeśli chcesz kogoś poobrażać to radzę użycie tego fajnego krzyżyka w prawym górnym rogu. Komentarze tylko spamujące lub obraźliwe będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...