„Co? Chyba się nie uśmiechasz, co?
Przecież się kłócimy i pod żadnym pozorem nie możesz się uśmiechnąć. Z
początku rzeczywiście się nie uśmiechałem, ale w tej chwili zacząłem,
leciutko.
– Nie – ciągnął Charlie – nie możesz się uśmiechnąć podczas kłótni. Tak się nie robi i śmiem twierdzić, że dobrze o tym wiesz. Powinieneś się pieklić, dyszeć nienawiścią i przypominać sobie wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem w dzieciństwie.”
– Nie – ciągnął Charlie – nie możesz się uśmiechnąć podczas kłótni. Tak się nie robi i śmiem twierdzić, że dobrze o tym wiesz. Powinieneś się pieklić, dyszeć nienawiścią i przypominać sobie wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem w dzieciństwie.”
Opis:
Akcja
powieści rozgrywa się w czasie gorączki złota w latach pięćdziesiątych
XIX wieku. Słynący ze swojej brutalności bracia Eli i Charlie Sisters
zostają wysłani z Oregon City do Kalifornii ze zleceniem zabicia wroga
swojego szefa. DeWitt przywraca w swojej książce do życia saloony,
rozpadające się miasteczka zachodnich stanów i cały Dziki Zachód,
kreśląc przy tym galerię barwnych, pełnokrwistych postaci i z wyczuciem
dawkując napięcie, absurd, groteskę i śmiech. Bracia Sisters to mistrzowski hołd złożony czarnym westernom i ukłon w stronę Cormaca McCarthy’ego oraz Joela i Ethana Coenów.
Książka
znalazła się na listach bestsellerów, była nominowana m.in. do Nagrody
Bookera i Nagrody im. Waltera Scotta dla najlepszej powieści
historycznej, została także wyróżniona Nagrodą Kanadyjskiego
Stowarzyszenia Pisarzy, Nagrodą Literacką Gubernatora Generalnego oraz
Rogers Writers’ Trust Fiction Prize.
Moja ocena: 6/10
Pierwszą
rzeczą, która przykuwa uwagę jest trochę przekorny językowo tytuł. On
również wskazuje nam główne postacie całej historii. Dowiadujemy się jej
jako wspomnienia jednego z braci. Braterstwo jest tutaj szczególnie
hołdowane, choć czytając często miałam w głowie powiedzenie: „z rodziną
najlepiej tylko na zdjęciu”. Tytułowi bracia są jak ogień i woda,
chociaż trzeba oddać im, że w kryzysowych sytuacjach zwykle mogą na siebie
liczyć.
„Uświadomiłem sobie, że ja przeszedłem przez ten próg dla konia, którego nie chciałem, a Charlie nie zrobił tego dla rodzonego brata.”
Autor
w dość specyficzny sposób przedstawia historię okraszoną dawką czarnego
humoru. Co mi osobiście nie odpowiadało – nagła zmiana wątków. Części
są bardzo długie, a konkretne opowieści nie są rozgraniczane. Czasem ma
się wrażenie, że są tylko ciągiem niespójnych ze sobą wydarzeń. Miał to
chyba być celowy zabieg, przypominający wspominanie czasem całkiem
nieistotnych epizodów, kiedy mówi się o przeszłości. Do mnie jednak nie
trafił. Niektóre rozważania i wspomnienia są trochę zbędne.
W
historię o gorączce złota, Oregonie i Kalifornii w XIX w. wplatane są
nie tylko różnego rodzaju żarty, ale głębsze rozważania o życiu, wierze
itp. Nie można im czegokolwiek zarzucić, ale mimo tematów, które
poruszają wydają się być czasem nieważne. Z drugiej strony niektóre
elementy są bardziej podkreślane. Jak jedna z nowinek tamtych czasów
-szczoteczka do zębów, która staje się na tyle ważna, że co jakiś czas się w
tekście o niej wspomina.
Książka
nawiązuje do westernu, ukazuje ciężkie czasy gdzie zginąć było bardzo
łatwo. Zastanawiam się czy przez sposób w jaki „Bracia Sisters” zostali
napisani czy przez coś innego, ja nie poczułam tego klimatu w odpowiedni
sposób. Jest to dla mnie pierwsza książka tego typu, ale pamiętam
jeszcze jak dawniej leciały w telewizji westerny. W porównaniu do nich
niby nie wiele książce brakuje, mogłam sobie wiele wyobrazić. Zwykle z
westernami kojarzy mi się ciągłe zabijanie, w takich ilościach, że
śmierć przestaje mieć znaczenie. Tutaj przez opisy śmierci i zabijania
przeszłam bez mrugnięcia okiem i głębszych refleksji. Taka była
rzeczywistość. Brak szacunku do ludzkiego życia i większości zasad. I
widać to w sposobie opisu, jest dosłowny i szybko przechodzi się dalej.
„Może właśnie to leżało u źródeł histerii związanej z tym, co później nazwano Gorączką Złota: ludzie, którzy pragnęli poczucia szczęścia; nieszczęśliwe masy mające nadzieję na to, że uda im się podkraść lub pożyczyć cudze powodzenie lub też powodzenie związane z tym miejscem. Ta myśl miała w sobie coś uwodzicielskiego, więc wolałem trzymać się od niej z dala. Dla mnie powodzenie było czymś, co się wypracowuje albo wynajduje siłą swojego charakteru. Trzeba je zdobyć uczciwie: nie można do niego dojść przez blef czy oszustwo.”
Na
tym tle ciekawie wypada więc osobowość jednego z braci, romantycznego
filozofa, który cechuje się dużą skłonnością do przemyśleń… i wyrzutów
sumienia. Mamy dużo opisów z wartościami i to w moich oczach „Braci”
jakoś tam wyratowało. To co jednak najbardziej kojarzy mi się z
westernami – ciepły piasek, wzbijające się w powietrze tumany kurzu, dwóch pojedynkujących się mężczyzn na jednej
z ulic jakiegoś miasteczka - utonęło w filozoficznym przegadaniu.
Nie spisuję opowieści na straty. Wartości i humor w sobie ma. Książka nadaje się jako lekka, szybka lektura.
Szkoda, że lektura nie zrobiła na tobie dużego wrażenia, bo od jakiegoś czasu miałam ją na uwadze. Teraz mam na nią mniejszą ochotę :P
OdpowiedzUsuńTakie były moje odczucia ;) Twoje mogą być inne. Mi osobiście czegoś tu brakowało.
Usuń