Szukaj na tym blogu

czwartek, 31 grudnia 2020

David Lagercrantz – „Ta, która musi umrzeć”

Opis:

Coś dla fanów serii „Millennium”! Długo oczekiwane zakończenie cyklu, które sprawi, że podczas lektury będziecie mieć gęsią skórkę.

Nie trzeba dodatkowo zachęcać do sięgnięcia po „Tą, która musi umrzeć”, ponieważ wiadomo, że Blomkvist i Salander nigdy nie zawodzą.

W samym centrum szwedzkiej stolicy odnalezione zostaje ciało martwego mężczyzny. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że jest to tragiczna, lecz przypadkowa śmierć bezdomnego. Niestety nie udaje się ustalić jego tożsamości, nawet pomimo dosyć charakterystycznych cech. Fredrika Nyman, będąca lekarzem sądowym, postanawia zaufać swojemu wewnętrznemu głosowi i kontaktuje się z Mikaelem Blomkvistem. Początkowo jest ON dosyć sceptycznie nastawiony do pomysłu, aby zająć się tą sprawą.

Świadkowie z miejsca zdarzenia twierdzą, że bezdomny mężczyzna kilkukrotnie mamrotał coś na temat szwedzkiego ministra obrony – Johannesa Forsella, co tak naprawdę mogło łączyć zwykłego bezdomnego z ministrem? Czy w ogóle coś takiego istnieje? Blomkvist za wszelką cenę stara się złapać kontakt z Lisbeth Salander, bezskutecznie. Kobieta wyjechała z kraju krótko po pogrzebie Holgera Palmgrena i od tej pory ślad po niej zaginął. Mikael nie wie , że Lisbeth udała się do Moskwy, aby wyrównać dawne rachunki ze swoją siostrą.

Ostatnia część bestsellerowej serii po raz kolejny udowadnia, że David Lagercrantz w doskonały sposób łączy nowoczesne technologie z delikatnymi rozgrywkami potęg areny międzynarodowej i licznych politycznych skandali.

https://www.taniaksiazka.pl/millennium-tom-6-ta-ktora-musi-umrzec-david-lagercrantz-p-1261336.html

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Koniec roku to okazja do podsumowań i kończenia rozpoczętych spraw. Ja postanowiłam skończyć książkowy rozdział, jakim była dla mnie seria Millennium. I chociaż trylogia, którą stworzył Larsson, wydaje się kompletna, miło było wrócić za sprawą Lagercrantza do znanych bohaterów. Prawda jest jednak taka, że dopiero „Ta, która musi umrzeć” najbardziej oddaje atmosferę pierwszych trzech części. Gdy zagadki, zwroty akcji, strzelaniny czy wykorzystanie technologii są wyrównane i dozowane czytelnikowi w odpowiednich porcjach.

„– Sądzę, że śmierć zasługuje na szacunek nawet w przypadku tych najnędzniejszych spośród nas.
– To oczywiste – odparł z naciskiem, jakby chciał naprawić poprzednią niezręczność.
– Właśnie – zauważyła – pod tym względem Szwecja zawsze była państwem cywilizowanym. Jednak z roku na rok mamy coraz więcej bezimiennych zwłok, co mnie bardzo martwi. Wszyscy mamy po śmierci prawo do swojej tożsamości i do swojej historii.”

„Ta, która musi umrzeć” od samego początku wciągnęła mnie bardziej niż poprzednia część. Fabuła tego tomu do pewnego momentu toczy się dwutorowo. Jeden z motywów zabiera nas w Himalaje, więc chociaż w taki sposób możemy znaleźć trochę śniegu i mrozu. Dodatkowo atmosferę rozgrzewa wartka akcja, tajemnice i zemsta. Przyznam, że bardzo dobrze się bawiłam. Strony same znikały w zawrotnym tempie.

Będzie mi brakowało barwnych postaci Lisbeth Salander i Mikaela Blomkvista, ale dobrze, że ta historia dotarła do końca i wszystko się wyjaśniło. Zdecydowanie będę polecać całą serię, bo po prostu warto. Dla fanów kryminałów pozycja obowiązkowa. Dla szukających wrażeń. Dla wielbicieli tajemnic.

środa, 23 grudnia 2020

Dolores Reyes – „Ziemiożerczyni”

Opis:

Magiczny realizm prosto z obrzeży Buenos Aires. Liryczna i brutalna powieść balansująca na granicy przerażającej rzeczywistości i ludowych wierzeń.

„Dlaczego ja, ziemio?”

Kiedy była małą dziewczynką, połknęła ziemię i doznała wizji, jak ojciec bije matkę na śmierć. Wtedy Ziemiożerczyni odkryła w sobie niezwykły dar, który wyznaczył jej życiu nową ścieżkę.

Wieść o lokalnej jasnowidzce roznosi się po okolicy. Kolejni krewni zaginionych osób stają przed nią z garstką ziemi i nadzieją na poznanie prawdy.

Jednak w miejscu, gdzie zaniedbanie i niesprawiedliwość względem kobiet wypływają z każdego zakątka, nie ma przyzwolenia na prawdę.

Moja ocena: Dobra (***)

Przygotowania na grudniowy Dyskusyjny Klub Książki upłynęły pod znakiem „Ziemiożerczyni” autorstwa Dolores Reyes. Co prawda jest to tytuł mało świąteczny, ale dość krótki, więc jeśli chcecie polepszyć swoje czytelnicze statystyki pod koniec roku, z pewnością się do tego nada. Przyznam się, sama właściwie nie wiem, co sądzić o tej książce. Ciężko powiedzieć czy mi się podobała, czy nie, choć z pewnością zaintrygował mnie tytuł. Temat, mimo że osobliwy, na swój sposób jest interesujący. Byłam ciekawa, co wydarzy się dalej.

Zaczęłam zauważać, że ci, którzy szukają bliskiej osoby, mają coś, jakby bliznę blisko oczu, blisko ust, mieszankę bólu, złości, siły, oczekiwania, przybierającą określony kształt. Jakąś skazę, w której żyje ten, kto nie wraca.

Lekturę czytało mi się dość szybko i fabuła od razu mnie wciągnęła, ale... Mimo tego, że ta historia na wielu płaszczyznach jest przejmująca, czegoś mi w niej brakowało. Nie wczułam się tak, jak powinnam, choć to opowieść o desperacji, bólu i nadziei. „Ziemiożerczyni” jest napisana prosto i uniwersalnie. Przez to ciężko zżyć się z bohaterami, o których de facto mało co wiemy. Gdyby zmienić im imiona i wrzucić w inny krąg kulturowy, to ta historia cały czas miałaby sens. Jakby nie patrzeć, można to uznać zarówno za atut, jak i wadę.

Książka mnie nie zachwyciła, ale to nie był źle spędzony czas. Po prostu są lektury, które trafione w dobrej chwili, znacznie zyskują w oczach. Widocznie w moim przypadku to nie była idealna chwila dla „Ziemiożerczyni”. Polecam, może Wam spodoba się bardziej. Czekam na Wasze wrażenia!

środa, 16 grudnia 2020

Louisa May Alcott – „Małe kobietki”

Opis:

Czym jest wolność i jak podążać własną ścieżką? Pod koniec XIX wieku niewiele kobiet się nad tym zastanawia, jednak Marmee March uczy tej postawy swoje córki. Meg, Jo, Beth i Amy - cztery siostry o wyrazistych charakterach, mimo trwającej wojny secesyjnej, nieobecności ojca i wielu trudności dzielą się z innymi entuzjazmem i miłością do życia.

Od powstania „Małych kobietek” minęło sto pięćdziesiąt lat, a jednak ponadczasowa powieść niezmiennie inspiruje kolejne pokolenia; to historia o dorastaniu, buncie przeciw społecznym oczekiwaniom, zwłaszcza wobec kobiet, i balansowaniu pomiędzy potrzebą niezależności a miłością.

https://sklep.poradniak.pl/kolekcja/nowosci/male-kobietki-louisa-may-alcott

Moja ocena:

Sama jestem zdziwiona, jak bardzo podobała mi się ta historia. Klasyki literatury kobiecej unikałam jak ognia. Dlatego zaczęłam się zastanawiać, czy to już starość? Tak jak na jednym internetowym memie, gdzie pojawiają się seniorzy 30+. Powieść Alcott wybrałam tylko dlatego, że prześladował mnie trailer najnowszej ekranizacji z Saoirse Ronan i Emmą Watson. W tym miejscu miała się pojawić recenzja pierwszej części jej cyklu dla dziewcząt pt. „Małe kobietki”, ale że na Legimi przeczytałam wersję z kinową okładką, okazało się, że są tu dwie książki w jednej. Idąc za ciosem, sięgnęłam po kolejne tomy i wcale tego nie żałuję, choć moja ocena różniła się w zależności od tomu.

Moje drogie dziewczynki, mam w stosunku do was ambicje, ale nie chodzi mi o to, byście zrobiły furorę w świecie: wyszły za mąż za bogatych mężczyzn wyłącznie ze względu na ich bogactwo albo miały wspaniałe pałace, które nie są domami, bo brakuje w nich miłości. Pieniądze są rzeczą cenną i potrzebną – a jeśli dobrze użyte, także szlachetną – ale nie chciałabym nigdy, żebyście uważały je za główny czy jedyny cel w życiu. Wolałabym raczej widzieć was jako żony biednych mężczyzn, ale szczęśliwe, kochane i zadowolone, niż jako królowe na tronach, pozbawione szacunku dla siebie i spokoju.

„Małe kobietki” to przyjemna, zabawna opowieść na chłodne wieczory z kubkiem ciepłego napoju, opowiadająca o siostrzanej i matczynej miłości. Historia z morałem starająca się udowodnić, że pieniądze szczęścia nie dają, choć potrafią uczynić wiele dobrego. W tym przypadku prawdziwym szczęściem jest kochająca rodzina, gotowa pomagać ubogim, mimo że sama jest doświadczona przez los. Być może jest to trochę idealistyczne podejście, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale potrzebujemy powieści traktujących o wartościach, oraz o dobrych i prostych ludziach. Małe kobietki mierzą się z różnymi przeciwnościami i pokusami, ale uczą się na swoich błędach i każda taka lekcja pozwala im wyciągnąć z siebie wnioski. Nagłe pogorszenie stanu materialnego nie sprawiło, że nagle zniknęły ich wszystkie pragnienia o pięknych sukienkach i przystojnych, bogatych kawalerach, ale zajęte pracą i pomocą swojej matce, coraz bardziej oddalają się od blichtru i próżności, pokładając wiarę w Bogu i w sile łączących ich wzajemnie relacji.

– Mylisz się. Zawsze będę starała się zmienić porządek rzeczy i oby było jak najwięcej takich ludzi, bo inaczej świat mody nie posunąłby się naprzód. Niestety, nigdy nie dojdziemy na ten temat do porozumienia. Ty bierzesz z życia to, co najlepsze, ale ja to, co najciekawsze. I dlatego wolę już pozostać „czarną owcą”.

Na Goodreads spotkałam się z opinią po angielsku, że jeśli tak jak mnie, spodoba Wam się buntownicza Jo, lepiej nie sięgać po kolejne części. I coś w tym jest. Mimo że pierwsze dwa tomy pokazują silne i coraz bardziej niezależne kobiety, ideałem wciąż pozostaje bycie dobrą żoną i matką. Nic w tym dziwnego, skoro pierwsza część ukazała się w 1868 r. Bohaterki z małych kobietek wyrastają na dorosłe kobiety i przyjmują na siebie różne role, choć wtłoczone w ten ideał. W takim świecie swoje miejsce znalazła również Jo.

Widzi pani, ludzie chcą, żeby ich bawiono, a nie prawiono kazania. Moralność się dziś nie sprzedaje.

Polecam! Przyjemna, niekiedy zabawna, opowieść z morałem, która pozwoli dobrze spędzić czas. W niektórych miejscach uniwersalna i wciąż aktualna. To jedna z tych lektur, które starają się udowodnić, że warto dążyć do bycia dobrym człowiekiem.

środa, 2 grudnia 2020

Einar Kárason – „Sztormowe ptaki”

Opis:

Rozpaczliwa walka islandzkich rybaków z bezlitosnymi siłami natury.

W samym środku zimy trawler Mewa wyrusza na połowy karmazyna w okolicach Nowej Fundlandii. Na pokładzie przebywa trzydziestu dwóch członków załogi. Błyskawicznie zapełniają ładownie i kiedy przygotowują się do powrotu do domu, następuje gwałtowne załamanie pogody – morze jest lodowate, a na konstrukcji statku zaczyna się odkładać lód. Szaleje wichura, dokucza siarczysty mróz.

Lodowy pancerz podtapia jednostkę, fala za falą przelewa się przez burty. Na pełnym morzu ludzie nie mają zbyt wielu możliwości ratunku. Ze statków przebywających na tych samych łowiskach docierają do nich sygnały s.o.s. Wszyscy walczą o życie.

Dzięki gęstej i pełnej napięcia narracji oraz historii opartej na prawdziwych wydarzeniach Einar Kárason wyznacza nowe ścieżki dla swojej twórczości.

https://wuj.pl/ksiazka/sztormowe-ptaki

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Kolejna książka z Serii z Żurawiem zabrała mnie na mroźne wody Nowej Fundlandii. Einar Kárason stworzył prostą w formie, ale bardzo przejmującą powieść, opartą na prawdziwych wydarzeniach. Wyprawa na połów ryb, dla załogi jedyne źródło utrzymania, zamienia się w niebezpieczną walkę o życie. Obserwujemy ją z perspektywy kapitana i innych członków załogi, którzy zostali zmuszeni do zmierzenia się z samą naturą. W tym miejscu przypomniał mi się „Terror” Dana Simmonsa. Choć tamta historia była bardziej złożona, również przytłaczała atmosferą, a lód mroził do szpiku kości. Obie książki poza czasem, powinny mieć w zestawie koc i gorący, parujący napój, który rozgrzeje czytelnika.

Matka już nic nie mówiła, pocałowała tylko syna, przytuliła do siebie, poprosiła Boga i los, by mu sprzyjali, nie wspomniała o złych przeczuciach, zwłaszcza że nie wypada zapeszać, gdy ludzie ruszają w daleką podróż. A zresztą, co ona tam wie o pracy na morzu czy niebezpieczeństwach czających się na wodach oceanu: matka nigdy nie trudniła się marynarskim fachem, choć przecież straciła ojca, brata i dziadka na morzu. Praca islandzkiego rybaka pełnomorskiego jest jak służba w wojsku podczas wojny.

„Sztormowe ptaki” czytało mi się bardzo dobrze i szybko. To lektura na jeden haps. Książka ma jedynie 123 strony. Tak się złożyło, że w trakcie czytania popsuła mi się pralka, więc dodatkowo miałam w tle odgłosy płynącej wody i zgrzyt metalu. Co prawda daleko tym dźwiękom do morza i pływającego na nim statku, ale i tak zrobił się klimat. Brakowało tylko niepogody za oknem.

Polecam! Książka z pewnością warta uwagi, zwłaszcza jeśli nie mamy za dużo czasu na lekturę.

środa, 18 listopada 2020

Taylor Jenkins Reid – „Daisy Jones & The Six”




Opis:

12 lipca 1979 roku. Daisy Jones & The Six, najsławniejszy zespół rock’n’rollowy na świecie, daje koncert, na którym szaleje tysiące osób. Nikt jeszcze nie wie, że to ich ostatni wspólny występ. Jak doszło do tego, że kultowy zespół, którego piosenki królowały na wszystkich potańcówkach, przestał istnieć tak nagle?

To, co stało się między członkami zespołu, było wielką tajemnicą. Aż do teraz.

Autorka bestselleru „Siedmiu mężów Evelyn Hugo” wreszcie w Polsce ze swoją najgłośniejszą powieścią w rytmie Rock’n’Rolla i ze słonecznym Los Angeles w tle. Porywająca historia w klimacie różowych lat 70, kiedy rządziły płyty winylowe, a kolorowe neony oświetlały ulice największych miast Stanów Zjednoczonych. Gdyby zespół Daisy Jones & The Six istniał naprawdę, mielibyście go na swojej playliście!

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

„Daisy Jones & The Six” to moja kolejna książka z muzyką w tle. Spora dawka amerykańskiego rocka z lat 70. XX w., który najlepiej opisuje slogan: sex, drugs & rock'n'roll. Czuć ten klimat swobody, wolnej miłości i wspomagaczy w formie narkotyków. To poczucie młodości i nieśmiertelności. Wszechobecna odwaga na nowe doświadczenia i gotowość do popełniania błędów.

Jednak w pewnym momencie musisz zrozumieć, że nie masz kontroli nad nikim, musisz się wycofać i przygotować, bo być może przyjdzie ci łapać tego, kto upadnie. To jedyne, co możesz zrobić. (...) czujesz, że wrzuciłeś do morza kogoś, kogo kochasz, i modlisz się, żeby wypłynął o własnych siłach, bo ty możesz tylko patrzeć.

Powieść zaskakuje formą. Narracja jest poprowadzona w formie wywiadów do biografii. Nadaje to sporą dawkę realizmu. W taki sposób mogłaby zostać napisana historia niejednego zespołu. Ten sposób narracji wpływa na szybkość i lekkość czytania, jeśli ktoś jest jednak przyzwyczajony do jednolitego tekstu, taki sposób pisania może nie przemówić. Tutaj wciąż przeskakujemy między postaciami, między wypowiedziami na dany temat, czasem skrajnymi opiniami.

Właśnie to zawsze uwielbiałam w muzyce. Nie dźwięki, tłumy, dobre chwile czy słowa, lecz emocje, historie, prawdę, które wypływają prosto z twoich ust.

To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, które uznaję za bardzo udane, mimo to nie mam ciśnienia, by poznać jej inne książki. Daisy przyciągnęła mnie okładką, nie opisem. Jeśli chcecie przyjemnie spędzić czas i nie razi Was alkoholowe-narkotyczne życie artystów — to książka dla Was. Nie oczekujcie pozycji z morałem, jeśli w grę wchodzą używki, seks i muzyka, ale to, co będziecie w stanie dostrzec między wierszami, jest warte przeczytania. Choć „Daisy Jones & The Six” to głównie pozycja o rozrywce dla rozrywki.

środa, 11 listopada 2020

Riku Onda – „Pszczoły i grom w oddali”



Opis:

Liryczna opowieść o ludzkim geniuszu i potędze muzyki.

Trwają przesłuchania do międzynarodowego konkursu pianistycznego w japońskim Yoshigae. Dotychczas żaden z kandydatów nie zachwycił jurorów. Kolejnym uczestnikiem jest Jin Kazama, nikomu nieznany młody pianista z rekomendacją od jednego z największych wirtuozów fortepianu. Jego występ nie tylko wpłynie na przebieg konkursu, lecz także odciśnie głębokie piętno na życiu bohaterów tej historii…

Pszczoły i grom w oddali to wielowątkowa powieść z galerią fascynujących postaci. Dwudziestoletnia uczestniczka konkursu Eiden Aya – niegdyś cudowne dziecko fortepianu – wraca na scenę po śmierci matki. Masaru Carlos, Peruwiańczyk japońskiego pochodzenia, po wielu latach odnajduje osobę, dzięki której w dzieciństwie zapałał miłością do muzyki. Takashima Akashi – pracownik sklepu muzycznego – startuje w konkursie, by udowodnić coś sobie i innym.

W książce Riku Ondy, przepełnionej pięknymi opisami muzyki, splatają się losy wszystkich postaci, na jaw wychodzą kolejne fakty z ich przeszłości, a napięcie rośnie w miarę zbliżającego się rozstrzygnięcia konkursu.

Na podstawie powieści Pszczoły i grom w oddali w 2019 roku powstał film z udziałem Andrzeja Chyry Listen to the Universe w reżyserii Kei Ishikawy. 

https://wuj.pl/ksiazka/pszczoly-i-grom-w-oddali-1#oprawa-miekka-ze-skrzydelkami

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Rzadko zdarza mi się wyszukiwać szczegółowe informacje na temat autorów czytanych przeze mnie książek. W tym przypadku byłam ciekawa, jakie miejsce w życiu Riku Ondy zajmuje muzyka. Czy jest koneserką, czy może sama gra na instrumentach? A może i jedno i drugie? W czasie czytania „Pszczół i gromu w oddali” te pytania nasuwają się same. Wydaje mi się, że zupełny laik w tej dziedzinie nie byłby w stanie napisać takiej powieści. Tak przepełnionej muzyką i związanymi z nią emocjami, które wręcz wylewają się ze stron. Riku Onda wybrała konkurs fortepianowy jako najbardziej naturalną formę przedstawienia muzyki klasycznej. Mimo tego, że takie konkursy mogą być dla większości najzwyczajniej w świecie nudne, autorka wykracza poza muzykę, skupiając na przemyśleniach uczestników, jurorów, obsługi i widzów.

Co ciekawe, w pierwszym i drugim etapie eliminacji pochodzenie uczestników nie było tak wyczuwalne. Wprost przeciwnie. Często można było odnieść wrażenie, że postępuje proces ujednolicania świata, a wykonania stają się płaskie, takie same niezależnie od kraju. Jednak w trzecim etapie tło każdego z wykonawców stało się widoczne, w miare jak przesiano uczestników i pozostawiono jedynie tych, z najlepszą techniką. Albo inaczej: im ktoś jest lepszy, tym bardziej w jego wykonaniu uwidacznia się jego istota, jego korzenie.

Od czasu do czasu lubię posłuchać muzyki klasycznej, choć nie ma dla mnie znaczenia dokładny tytuł. Opus taki czy siaki. Częściej wybieram filmową czy instrumentalną jako „lżejszą”. W zależności od humoru wybór pada na fortepian, skrzypce lub wiolonczelę. Puszczam playlistę i odprężam się. W podobny sposób podziałała na mnie powieść. Było mi po prostu dobrze. Mała ciekawostka, za którą daję dużego plusa, to przygotowana lista utworów na Spotify do książki, zawierająca utwory zagrane podczas konkursu. W ten sposób „Pszczoły i grom w oddali” możemy poczuć wszystkimi zmysłami. Niewiele książek potrafi doprowadzać do synestezji. W mojej ocenie obudowanie muzyki namacalnymi krajobrazami przez wchodzenie w strefę wyobrażeń bohaterów urozmaicało powieść. Jednak zdaję sobie sprawę, że dla niektórych czytelników może być to oznaką przegadania. Zbyt abstrakcyjne podejście do tematu.

Masaru pomyślał, że muzyka była najlepszą formą człowieczeństwa. Choćby w człowieku było coś przerażającego, nieczystego, z tego błotnistego grzęzawiska, a nawet właśnie za sprawą tego bagna w stanie chaosu, wyrastał piękny kwiat lotosu – muzyka.

Zdecydowanie polecam! To opowieść o marzeniach, ludzkich słabościach, mierzeniu z presją otoczenia i dużych oczekiwaniach. Przede wszystkim to jednak opowieść o muzyce i radości, jaką ze sobą niesie.

środa, 4 listopada 2020

Bridget Collins – „Księgi Zapomnianych Żyć”

Opis:

Wyobraź sobie świat, w którym książki są zakazane, a ich czytanie jest uważane za zbrodnię.
Wyobraź sobie świat, w którym każde złe wspomnienie i nawet największa rozpacz mogą zostać całkowicie wymazane z pamięci.
Wyobraź sobie świat, w którym możesz ukryć każdą krzywdę i niegodziwość, jakich kiedykolwiek się dopuściłeś.
Te światy są ze sobą nierozerwalnie połączone. Wszystko przez Oprawców.

Emmet Farmer jest dobrym, pracowitym synem, który każdy dzień spędza na roli, pomagając rodzicom związać koniec z końcem. Wszystko się zmienia, gdy otrzymuje list z wezwaniem do odbycia praktyk w pracowni Seredith, kobiety zajmującej się tajemniczym procesem oprawiania książek. Emmet, który o księgach i Oprawcach wie niewiele, ale pamięta panującą wokół nich atmosferę strachu, tajemnicy i nieskrywanej pogardy, niechętnie rozpoczyna żmudną naukę w warsztacie. Pod czujnym okiem Oprawczyni poznaje sekrety gilotyny, czcionek i starego pergaminu. Być może właśnie wśród pachnących kurzem książek i skórzanych opraw odnajdzie prawdziwego siebie.
„Księgi zapomnianych żyć” to niesamowita historia o zakazanej miłości, lojalności, przyjaźni i wielkiej, magicznej mocy książek.

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Co jakiś czas lubię sięgać po książki o książkach. Dla mnie to kategoria sama w sobie. A jeśli dodatkowo mają cudowne okładki to czytelniczy must-read. Przyznam, to nieładnie oceniać książkę po okładce. Jednak niektóre tak przyciągają oko, że trudno o nich zapomnieć. Tak było w przypadku „Ksiąg Zapomnianych Żyć”.

Nie umiałem ubrać tego w słowa: szybkiej zmiany tematu, kiedy ktoś wspominał o książkach, grymasu niesmaku na dźwięk słowa, wyrazu ich twarzy...

Wkraczamy do świata, w którym czytanie wiąże się z poznawaniem drugiej osoby i to w najdogłębniejszy sposób. Tamtejsze książki są bowiem spisanymi wspomnieniami. Biografiami, o których chce się zapomnieć. Traumatyczne przeżycia lub chęć zarobienia pieniędzy zmuszają ludzi do skorzystania z oferty oprawiaczy. Ci stali się więc lekarzami duszy lub jej sprzedawcami, a niekiedy i jedno i drugie. W końcu wiedza to władza.

Co było gorsze? Nic nie czuć czy rozpaczać po czymś, czego już się nie pamiętało? Kiedy zapominałeś, zapominałeś też o smutku, bo inaczej po co to wszystko? A jednak to odrętwienie odebrałoby ci część ciebie, zupełnie jakby część duszy była zdrętwiała…

Podczas czytania przyszedł mi na myśl „Fahrenheit 451” Raya Bradbury'ego. W obu przypadkach książki to symbol czegoś niebezpiecznego i zakazanego. Budzą lek, przerażenie... ale i nienawiść. Dlatego większość chciałaby, żeby po prostu zniknęły. Towarzysząca tworzeniu książek utrata pamięci zainteresowanych, nadaje oprawianiu niemal mistyczny charakter, przez co na wioskach praca oprawiaczy uznana jest za jakąś magię.

Powieści, tak o nich mówią. Pewnie taniej je wyprodukować. Możesz je kopiować. Używasz wciąż tej samej historii i jeśli jesteś ostrożny, uchodzi ci to na sucho. Zastanawia mnie, kto je pisze. Pewnie ludzie, których bawi wyobrażanie sobie nieszczęść. Ludzie, którzy za nic mają szczerość. Ludzie, którzy całymi dniami mogą pisać jedno długie smutne kłamstwo i nie oszaleją. – Stukał paznokciem w karafkę, punktując swoje słowa. – Mój ojciec to oczywiście koneser. Twierdzi, że od razu by wiedział, że patrzy na powieść. Mówi, że prawdziwa, autentyczna książka niesie ze sobą niepodrabialny powiew… on to nazywa „życiem” albo „prawdą”. Mnie się wydaje, że chodzi mu o rozpacz.

„Księgi zapomnianych żyć” to lektura interesująca. I nie chodzi tylko o wybrany temat. Podczas poznawania historii bohaterów czujemy niepewność. Nie wiadomo, kto i w jakim stopniu stracił swoje wspomnienia, jak ich to zmieniło i czy odczuwają ten brak. Przez to analogicznie możemy zacząć się zastanawiać, kim my sami byśmy byli, gdybyśmy stracili część naszej pamięci. Czy w tych samych sytuacjach postąpilibyśmy podobnie, czy w zupełnie inny sposób? To również lekcja o ulotności i nigdy nie możemy być wszystkiego pewni.

Zdecydowanie polecam!

środa, 28 października 2020

Elżbieta Cherezińska – „Królowa”

Opis:

Nigdy nie wiesz, kto się za ciebie modli.

Narodził się Knut. Trzecie dziecko Świętosławy, jedyne, które w chwili przyjścia na świat okrzyknięto „synem królowej”. Coraz więcej graczy przestawia piony tej historii. Bolesław w sekrecie przed siostrą swata Tyrę z Tryggvasonem, jarl Sigvald, powtarzając: „jomswikingowie nie wtrącają się w sprawy królów”, sam zaczyna w nich mieszać. Sven pielęgnuje swą niechęć do Olava, „drugiego wodza”. Tyra znika.

Tak kończy się Harda. Teraz nadchodzi czas Królowej. Nowi gracze i nowy wymiar tej historii. Od Roskilde do krainy zórz polarnych. Od Poznania przez Merseburg do Budziszyna, przez wszystkie wielkie wojny Bolesława. Od Pragi po Kijów. Od Gniezna przez tajemniczy Kałdus. I do Anglii, bo przecież nie jest tajemnicą, kim stanie się „syn królowej”…

https://sklep.zysk.com.pl/krolowa.html

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Harda, #2

„Królowa” opowiada dalsze losy córki Mieszka I – Świętosławy. Podobnie jak w przypadku poprzedniej części, mocną stroną powieści jest wartka akcja, interesujący bohaterowie, intrygi i dodatkowo jako wisienka na torcie, jedna z największych bitew morskich z udziałem wikingów. Muszę przyznać, kolejny raz zostałam oczarowana. Historia podana w taki sposób pobudza wyobraźnię i zachęca do dalszych poszukiwań. Elżbieta Cherezińska łącząc prawdę historyczną i fikcję, stworzyła lekturę, która zostaje w pamięci bardziej niż nie jeden podręcznik. I w tym dostrzegam atut tej książki, rozwija wiedzę, chociaż niesie ze sobą niebezpieczeństwo – wszystko podane jest tak płynnie, że może być ciężko oddzielić jedno od drugiego. Nie zdziwiłabym się, gdyby na jakiejś kartkówce, ktoś przytoczył fragmenty książki.

– Kobiety władców dzielą się na żony i nałożnice. Żony zaś mogą być rodzicielkami dzieci lub królowymi. Jedne i drugie ozdobią swe czoła i piersi klejnotami. Lecz królowe zawsze noszą w sercu ciernie.

Dyplomacja. Sztuka takiego mówienia „nie”, aby odsunięty usłyszał „tak”. Uczył się tej gry, ale wciąż nie był pewien, czy chce w nią grać.

Postać Świętosławy uosabia wszystkie kobiety i ich wewnętrzną siłę, którą musiały kierować się, jeśli chciały liczyć na wzięcie losu we własne ręce. Najpierw podporządkowane ojcu, później mężowi, pewną swobodę uzyskiwały dopiero jako wdowy. Jednak królowe poza rządzeniem musiały odnaleźć się jeszcze w roli żon i matek. W serii o Hardej znajdziemy wiele interesujących postaci. Oczywiście główne skrzypce grają tu kobiety, ale zostały otoczone rzeszą mężczyzn. Każdej bohaterce i każdemu bohaterowi tej książki poświęcono choć chwilę, co bardzo rozbudowuje powieść. Jak dla mnie kolejny atut.

– Nie ma smoka, to nas nie zeżre – sapał z tyłu Zarad. – Jest smok, będą i skarby i nas zeżre. To po co nam skarby, jak? … Trupa złotem nie przystroisz.

Serię o córce Mieszka z pewnością będę polecać zarówno fanom historii Polski, jak i fanom fantastyki. Wydaje mi się, że jedni i drudzy powinni się dobrze bawić – ci pierwsi, szukając prawdziwe wydarzenia i postaci, ci drudzy za wizję Walhalli, mistycyzm i cuda.

środa, 21 października 2020

Paula Hawkins – „Zapisane w wodzie”


Opis:

Autorka Dziewczyny z pociągu powraca z thrillerem, na który czeka cały świat!

Ta powieść dojrzewała we mnie od dłuższego czasu.

Jest coś nieodpartego w historiach, które sobie opowiadamy, w tym, jak świadomie lub nieświadomie można ukryć głosy i prawdy, zmyć wspomnienia i pogrążyć je w niepamięci.

Paula Hawkins

SEKRETY, KTÓRE MOGĄ POCIĄGNĄĆ CIĘ NA DNO

Kilka dni przed śmiercią Nel Abbott dzwoni do swojej siostry.

Jules nie odbiera, ignorując jej prośbę o pomoc.

Nel umiera. Mieszkańcy miasteczka mówią, że „skoczyła”. A Jules musi wrócić do miejsca, z którego kiedyś uciekła – miała nadzieję, że na dobre – aby zaopiekować się swoją piętnastoletnią siostrzenicą.

Julia się boi. Tak bardzo się boi. Dawno pogrzebanych wspomnień, starego młyna, świadomości, że Nel nigdy by tego nie zrobiła.

Ale najbardziej boi się wody i zakola rzeki, które miejscowi nazywają Topieliskiem.

W tym samym dynamicznym stylu i z tym samym dogłębnym zrozumieniem kierujących człowiekiem instynktów, które pochłonęło miliony czytelników jej debiutanckiej powieści, Paula Hawkins przedstawia nowy, porywający thriller, w którego tle czają się historie z przeszłości oraz siła, z jaką potrafią one zniszczyć nam życie.

„Alec, obudź się. Obudź się! Nel Abbott nie żyje. Znaleźli ją w wodzie. Skoczyła”.

„Julio, to ja. Musisz oddzwonić. Oddzwoń. Proszę. To ważne. Oddzwoń, jak tylko będziesz mogła, dobrze? Chcę… To ważne”.

https://www.swiatksiazki.pl/zapisane-w-wodzie-6346391-ksiazka.html

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Mimo że „Dziewczyna z pociągu” autorstwa Hawkins mnie nie porwała, zdecydowałam się na przeczytanie jej kolejnej książki. Dziewczyna była w mojej ocenie zbyt przereklamowana. Za to „Zapisane w wodzie”, które otrzymałam jakiś czas temu jako darmowy e-book w akcji Paczkomatów, zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Początkowo wydawało mi się, że będzie tak samo, jak w przypadku poprzedniej części, lecz z każdą kolejną stroną było coraz lepiej. Lektura nie od razu mnie do siebie przekonała. Krótkie historie, elementy układanki, przypominały puzzle na tysiąc elementów lub więcej. Na początku ich ilość przytłacza, ale stopniowo jest coraz łatwiej, gdy z luźnych kawałków wyłania się większy obraz. Dzieje się tak, ponieważ powieść podzielono na bardzo krótkie kawałki przedstawione z perspektywy wielu różnych bohaterów.

Wszyscy byli zakłopotani. Zanim rozdarto jej życie, nie zdawała sobie sprawy, jak niezręczny jest smutek, jak niewygodny dla tych, z którymi pogrążony w żałobie się styka. Początkowo się go rozumie, akceptuje i szanuje. Ale potem smutek zaczyna przeszkadzać – w rozmowie, śmiechu, w normalnym życiu.

Jedynym stałym elementem jest rzeka, która jest głównym motywem. Wokół niej rozgrywa się akcja. I podobnie jak bohaterowie nie jesteśmy w stanie od niej uciec. Woda, którą w wielu przypadkach uznajemy za życiodajną, w tym przypadku ukazuje swoje bardziej niebezpieczne i nieprzewidywalne oblicze. Prawda jest jednak taka, że największe zło i związane z nim niebezpieczeństwo pochodzi od człowieka. Zarówno jako bezpośrednie zagrożenie, jak i bierność czy zaniechanie. Atmosfera miasteczka i zachowanie poszczególnych postaci sprawia, że wydaje się, jakby wszyscy mieli tutaj coś na sumieniu.

Choć „Zapisane w wodzie sklasyfikowano jako thriller, nie poczułam, żeby dreszcz przechodził mi po plecach. Niemniej czytając, bawiłam się bardzo dobrze. Polecam!

środa, 14 października 2020

David Mitchell – „Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta”

Opis:

Najnowsza powieść autora Atlasu chmur. Niezwykła, panoramiczna powieść Davida Mitchella zabiera nas do Japonii na Dejimę, sztuczną, ogrodzoną murem wyspę, połączoną z portem na stałym lądzie i obsadzona jedynie garstką kupców z Europy, którzy nie mają prawa jej opuszczać.

Dla holenderskiego urzędnika Jacoba de Zoeta rok 1799 to początek mrocznej opowieści o obłudzie, miłości, winie, wierze i morderstwie – podczas gdy ani on, ani jego poróżnieni krajanie nie wiedzą nawet, że na świecie zmienia się układ sił…

https://www.empik.com/tysiac-jesieni-jacoba-de-zoeta-mitchell-david,p1080765135,ksiazka-p

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Co robisz, jeśli w książce, którą aktualnie czytasz, pojawia się tytuł zaplanowany do przeczytania? W moim przypadku poskutkowało to przeskoczeniem danego tytułu o kilka oczek. Tysiąc jesieni wspomina Joe Hill w swoim „Gazie do dechy”, o którym możecie przeczytać >>>tutaj<<<. Już wcześniej ostrzyłam sobie zęby na ten tytuł, a rekomendacja Hilla jedynie utwierdziła mnie, że warto spróbować. Nie rozczarowałam się, ale miałam momenty kryzysu podczas czytania.

Piekło dlatego jest piekłem, że zło przechodzi tam niezauważone.

„Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta” to interesująca powieść. David Mitchell połączył w jedną historię trzy dominujące wątki. W dodatku opowiedział je z perspektywy bohaterów obu płci. Pierwszy wątek, czyli śledztwo dotyczące nieprawidłowości w holenderskiej faktorii handlowej u brzegów Japonii, prowadzone przez tytułowego de Zoeta, na dłuższą metę mnie zmęczyło. Można podsumować ten wątek stwierdzeniem, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co chodzi – o pieniądze. Temat bardzo przyziemny.

Kiedy dotarłam do drugiego wątku, zaczęło mi się lepiej czytać. Jest on znacznie bardziej tajemniczy, mistyczny i niebezpieczny. Zakon prowadzony przez jedną z najbardziej wpływowych osób w Japonii, o którym mało kto wie coś więcej, musi skrywać jakieś mroczne tajemnice, prawda? Zwłaszcza jeśli znajduje się w górach, odizolowany od świata „w dole”.

– Czy to, co mówię, jest całkowicie pozbawione sensu? – Czasem słowami całkowicie pozbawionymi sensu człowiek mówi najbardziej do rzeczy.

Trzecia część powieści z pewnością usatysfakcjonuje wielbicieli potyczek i konfliktów zbrojnych. Czytelnicy stają się obserwatorami wielkiej gry o wpływy między kompaniami wschodnio-indyjskimi. Widzimy kolejne strategiczne posunięcia niczym w grze w go. Jednak ostatnie słowo nie należy wcale ani do Anglików, ani do Holendrów. Japonia nie zamierzała tak łatwo zrezygnować ze swojego izolacjonizmu.

Polecam! „Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta” przenosi w czasie, oczarowuje azjatycką egzotyką i kusi ciekawymi historiami. A wszystko opowiadają intrygujący bohaterowie. Czy można chcieć czegoś więcej?

środa, 7 października 2020

Joe Hill – „Gaz do dechy”


 Opis:

Książka, która znalazła się w ścisłej czołówce Goodreads Choice Awards 2019.

Trzynaście historii mistrza grozy młodego pokolenia, który przesuwa granice gatunku na nowe terytoria.

Dwa opowiadania napisane wspólnie ze Stephenem Kingiem m.in. W wysokiej trawie, sfilmowane przez Netflix.

Wyjęci spod prawa motocykliści uciekający przez pustynię przed upiorną cysterną… Wizyta młodych ludzi w wesołym miasteczku, która wcale nie kończy się wesoło… Uchylone drzwi do świata cudów, które okazują się furtką dla namacalnego zła… Podróż pociągiem w niecodziennym towarzystwie… Media społecznościowe, które nikogo nie uratują przed zombi… Bibliotekarz dostarczający najświeższe lektury umarłym… I wreszcie lot, podczas którego ludzie nieakceptujący się nawzajem zaczynają ze sobą rozmawiać – nieco za późno.

Od klasycznych horrorów, przez fantasy, S-F, thriller psychologiczny, po prozę obyczajową z silnym akcentem politycznym – różnorodność opowiadań w tym zbiorze jest niezwykła. Ale wszystkie dotykają najgłębszych ludzkich sekretów i wydobywają na światło dzienne nasze mroczne słabości i lęki.

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Troszkę się pospieszyłam z kolejną książką na DKK, ale zrobiłam to z dwóch powodów. Po pierwsze nie zawsze mam czas na czytanie, a po drugie „Gaz do dechy” ma sporo stron. W tym rachunku nie policzyłam jednak tego, że bardzo się wciągnę i czytanie pójdzie mi tak szybko. Podczas czytania wydawało mi się, że płynę, a strony w czytniku magicznie znikały.

Wierzę również nadal, że książki działają według tych samych zasad co zaczarowane szafy. Wciskamy się w małą przestrzeń i wychodzimy po drugiej stronie w ogromny tajemny świat, zarazem wspanialszy i bardziej przerażający niż nasz.

Gaz do dechy to zbiór opowiadań, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Opowieści są różnorodne i napisane w różnych gatunkach. Autor bawi się nie tylko treścią, ale i formą. Czerpie wzorce od najlepszych, mimo tego znalazł własny sposób na przedstawianie grozy, tym samym odcinając się od dorobku sławnego ojca. I trzeba przyznać, że nieźle mu to wychodzi.

Dla mnie, zaprzysięgłego mola książkowego, nic nie było gorsze od myśli, że mogę umrzeć pięćdziesiąt stron przed końcem dobrej książki.

Dawno nie spotkałam takiego zbioru opowiadań, który uznałabym za równy. W tym przypadku każdy utwór miał w sobie coś, co wyróżniało go na tle pozostałych. Jednakże wszystkie na swój własny sposób do siebie pasowały. Jak już wspomniałam, płynęłam podczas czytania, co jest zasługą przystępnego stylu Joe Hilla. Taka mnogość historii przekłada się na ilość bohaterów i tutaj również nie możemy narzekać.

– I nie jest pan wysłannikiem Boga? Nie jest pan aniołem?
– Nie. Tylko bibliotekarzem.
– Ach, no cóż… Dla mnie to prawie to samo.

Cytat z pozdrowieniami dla Bibliotekarzy z Biblioteki Publicznej w Solcu Kujawskim! :*

Zdecydowanie polecam! Fani Joe Hilla, Stephena Kinga i wszelkich opowieści grozy nie powinni być rozczarowani.

niedziela, 27 września 2020

Ronnie O'Sullivan, Simon Hattenstone – „Running. Autobiografia mistrza snookera”

Opis:

„Niezależnie od tego, jak często go przeklinam, snooker jest grą, którą kocham nad życie”.

Uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Ojciec skazany za zabójstwo. Bolesne rozstanie z kobietą życia poznaną na spotkaniu anonimowych narkomanów… Bieganie, które okazało się ucieczką i szansą na lepsze jutro.

Szczera spowiedź legendy snookera Ronniego O’Sullivana. Książka o smutkach i radościach życia – wielkich sukcesach, jak pięć tytułów mistrza świata czy maksymalny brejk wbity w rekordowym czasie, ale też spektakularnych klęskach. Nie tylko tych ponoszonych przy snookerowym stole.

Bezkompromisowa opowieść nietuzinkowego sportowca. Autobiografia człowieka, który zrozumiał, że kiedy dzieje się źle, trzeba znaleźć coś, co nada życiu sens.

https://www.wsqn.pl/ksiazki/running-autobiografia-mistrza-snookera/

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Tym wpisem chciałabym zaproponować Wam książkę poświęconą Ronniemu O'Sullivanowi. Rzadko czytam biografie i autobiografie, dlatego cieszę się, że spotkania DKK motywują do sięgnięcia po inne gatunki. Tym bardziej, gdy staramy się poznać czytelnicze zainteresowania innych osób chodzących na klub. Jak widać po ocenie, lektura mi się podobała, co być może przełoży się na kolejne czytelnicze wybory. Już mam chrapkę na biografię Keanu Reevesa.

Życie ma talent do kopania w tyłek. Gdy wszystko ci się układa, robi to, by przypomnieć, kto tu rządzi.

Co do samego Ronniego O'Sullivana, jego nazwisko nic mi nie mówiło. Nigdy nie interesowałam się snookerem. Wiedziałam tylko, że gra różni się od bilarda. Tyle. Dopiero poprzez czytanie zaczęłam poznawać tę barwną postać i grę, której poświęcił swoje życie. I choć część zasad dalej jest mi obca, nie przeszkadzało mi to zupełnie w odbiorze.

Ale snooker i bieganie mają również wiele wspólnego. W obu tych dyscyplinach jesteś zdany wyłącznie na siebie. To od ciebie zależy, czy będziesz zawiedziony, czy staniesz w blasku chwały. To sporty na wskroś indywidualne. W snookerze chodzi jednak o technikę, podczas gdy bieganie to krew, flaki, potężna determinacja i sztuka znalezienia w sobie czegoś, co pozwoli ci jechać dalej. Po każdym wyścigu, gdy ledwo żywy przekraczasz linię mety, wmawiasz sobie, że już nigdy nie doprowadzisz się do takiego stanu. Ale robisz to za każdym razem. Piekielny ból przeszywa twoje ciało, a ty zastanawiasz się, jakim cudem dobiegłeś do końca. To cecha niemal wszystkich biegaczy – nawet tych, którzy sprawiają wrażenie, że wygrywają łatwo, szybko i przyjemnie.

Bardziej niż snooker, do autora przekonała mnie jego druga pasja, czyli bieganie. Tylko kiedy ktoś biega, jest w stanie zrozumieć tę ciągłą potrzebę rozmawiania o bieganiu i kontaktu z innymi biegaczami. I gdy się już zacznie, okazuje się, że chcecie pokonywać życiówki, wkurza Was, gdy podczas trasy wywali Endomondo lub mija Was biegacz 60-70+, i robi to z lekkością, w dodatku z uśmiechem na ustach. Nogi Was już nie bolą, tylko macie kontuzję. Trochę jak na jednym internetowym memie: „– Jestem biegaczem. – To powiedz coś po biegacku. – Z kontuzją biegłem”. „Running” na swój sposób przypomina mi inną książkę o pasji do biegania, czyli „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” Murakamiego. Zestawienie tych dwóch książek i ich autorów, z jednej strony sportowca, z drugiej pisarza, udowadnia tylko, że biegać może każdy.

Kiedyś emocje brały nade mną górę. Musiałem sięgać dna, bym nie miał już innego wyjścia, jak tylko piąć się w górę. Mam nadzieję, że już więcej nie wpadnę w tę spiralę.

Polecam! Bardzo dobrze mi się czytało. Język jest bardzo przystępny, co zapewne zawdzięczamy Simonowi Hattenstone. Jak na kogoś, kto nic nie wie o snookerze, bawiłam się całkiem nieźle. Nie wątpię, że dla fanów tego sportu „Running” to pozycja obowiązkowa. Mogą odkryć wiele smaczków, które nie były takie oczywiste i poznać motywacje swojego mistrza.

niedziela, 13 września 2020

Janusz Kolasa — „Moja podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Tajlandia — Laos. Fakty, anegdoty, przygody”

Opis:

Janusz Kolasa opisuje swoją nieplanowaną podróż po południowo-wschodniej Azji. Pierwszy tom zawiera relację z podróży po Tajlandii i Laosie. Książka jest o tyle ciekawa, że autor stara się wchodzić między ludzi, nie tylko zwiedzać najbardziej popularne miejsca w obu krajach, trafiać w rejony trudno dostępne, by zobaczyć życie zwykłych mieszkańców. Publikacja przyda się komuś, kto przygotowuje się do podróży po tych krajach, chciałby obejrzeć najciekawsze miejsca, dowiedzieć się, jak szukać hotelu, transportu czy jak się zachować, aby nie popaść w tarapaty, lecz także temu, kto poszukuje dobrej rozrywki, a przy tym chce zakosztować nieco azjatyckiej historii i kultury. Wszystko wzbogacone jest fotografiami z podróży.

„Rozpoczyna się spektakl. Na wybieg wchodzą dziewczyny i tańczą w takt rytmicznej muzyki. Na biodrach mają kilkucentymetrowej szerokości przepaski, a na ich szyjach wiszą naszyjniki z kwiatów. To stanowi cały ich ubiór. Dziewczyny są śniade i mają kruczoczarne długie proste włosy. Wszystkie są młode i bardzo ładne. W panującym półmroku prezentują się świetnie. Popijam piwo i obserwuję występ.

Tancerki zaprezentowały swoje wdzięki i schowały się za sceną.
O moja naiwności! Już teraz wiem, co to będzie za „show”.
Na wybiegu zostaje jedna czarna piękność. Zaczyna się pokaz. Dziewczę wkłada sobie w intymne miejsce piłeczki pingpongowe, którymi strzela w kierunku tego białego towarzystwa. Już rozumiem, co naganiacz miał na myśli, powtarzając bez ustanku „show” i „ping-pong”. Faceci łapią te piłki w locie i odrzucają dziewczynie. Bawią się doskonale.”

Janusz Kolasa, z zawodu inżynier, żeglarz i podróżnik, zafascynowany Azją Południowo-Wschodnią. Autor wielu reportaży oraz książki pt. „Dziennik z podróży po Indiach”. W kilku paromiesięcznych podróżach zwiedził wszystkie kraje tego regionu. Podróżując, odkrywa zakątki krajów, do których rzadko docierają biali turyści. W swoich publikacjach konfrontuje zdobytą przed podróżą wiedzę z rzeczywistością.

https://novaeres.pl/katalog/tytuly?szczegoly=moja_podroz_po_azji_poludniowowschodniej,druk


Moja ocena: Dobra (***)

Kolejna czytelnicza podróż zawiodła mnie do Tajlandii i Laosu. Ten pierwszy kraj kojarzy mi się głównie z pięknymi widokami, uwiecznionymi na zdjęciach przez kilku znajomych na FB. Widziałam też kilka lakhonów/lakornów z angielskimi napisami, czyli tajskich oper mydlanych będących odpowiednikiem południowokoreańskich dram. Tam trafiłam tylko na pięknych ludzi, cudowne krajobrazy, wielkie pieniądze itd. itp. W tych sielankowych obrazkach brakowało miejsca, chociażby na plastikowe śmieci, których Tajlandia ma pod dostatkiem, walające się na plażach. Kiedy tylko natrafiłam na książkę o tym kraju, od razu dodałam ją do listy do przeczytania.

Tajska kuchnia jest jedną z najsmaczniejszych na świecie. Jej podstawą są: mięso, ryby, owoce morza, no i przyprawy. Te najczęściej stosowane to: chili, imbir, cebula, czosnek, curry i kolendra. W zależności od ilości przypraw — dania są dla białego człowieka zjadliwe bądź niemożliwe do przełknięcia.

Nie przejmowałam się zbytnio niskimi ocenami na Goodreads czy Lubimy Czytać, bo najzwyczajniej w świecie mało osób oceniło książkę. I szczerze Wam powiem, spędziłam podczas lektury przyjemny czas. Udało mi się choć trochę poznać bliżej dwa kraje, które dotąd nie były w moim kręgu zainteresowań. Czytało się całkiem nieźle. Niektóre historie były nawet zabawne. Nie oczekiwałam żadnego kompendium wiedzy podanego kwiecistym, literackim językiem. Ot pojechaliśmy gdzieś, gdzie jest fajnie i chcemy podzielić się tą radością z innymi. W podobny sposób taką książkę mógłby napisać każdy z nas. Nie każdy jest mistrzem literatury, a kluczem są te podane w tytule „Fakty, anegdoty, przygody”.

Tajowie to pogodni i życzliwi ludzie gotowi pomóc w każdej potrzebie i, co ważne, najczęściej bezinteresownie. Może poza taksówkarzami.

Podziwiam sposób podróżowania oparty na małym bagażu i łucie szczęścia. Sama nie zdecydowałabym się na taki typ podróży. Jestem z tych, którzy planują bliższe i dalsze wojaże od A do Z (no, chyba że zdaję się na męża, wtedy jadę w ciemno). I tak zdarzają się sytuacje, kiedy człowiekowi podnosi się ciśnienie np. gdy po wielogodzinnej podróży okazuje się, że nie ma pokoju, który się zarezerwowało i opłaciło. To może zdenerwować w Polsce, a co dopiero w obcym kraju. Niemniej lubię takie opowieści ze względu na bardzo bezpośredni charakter takich przeżyć.

Niestety, ten nie ma nic wspólnego z komfortem „King's of bus”. Gorzej. Wygląda całkiem ubogo. Krótko mówiąc, jest to zwykły rejsowy autobus z siedzeniami pokrytymi tandetną dermą. Przydomek „VIP” nadano mu jedynie dlatego, że ma klimatyzację. Urządzenie to, zwyczajem południowo-wschodnich Azjatów, jest zawsze podkręcone na full — według zasady: jak już jest, to ma działać na pełny regulator. W związku z tym w autobusie jest najzwyczajniej zimno. Już podczas jazdy, gdy obserwuję „zimowo” ubranych tubylców, przychodzi mi na myśl, że w podróż specjalnie zabrali ciepłe okrycia, na wypadek sprawnie działającej klimatyzacji.
Gdyby ustawić koło autobusu ten cały załadowany bagaż i pasażerów, których wieziemy, i zapytać Europejczyka, czy jest w stanie zabrać ten cały majdan jednym kursem - z pewnością odpowiedziałby, że jest to niewykonalne. Natomiast Laotańczyk bez zastanowienia przystąpiłby do załadunku. Jak widać, niewykonalne od wykonalnego różni się jedynie stopniem determinacji i posiadanym doświadczeniem.

Polecam!

niedziela, 30 sierpnia 2020

Hans Fallada – „Każdy umiera w samotności”

Opis:

Dowiedziawszy się o śmierci syna w wojnie prowadzonej przez Hitlera, Anna i Otto Quanglowie pragną wyrazić swój sprzeciw. Piszą antywojenne wiadomości na kartach pocztowych i podkładają je w ruchliwych miejscach Berlina. Cisi, rozsądni małżonkowie marzą, by ich poczynania wywołały wielki odzew, lecz nie wiedzą, że komisarz Escherich z gestapo już jest na ich tropie.

Hans Fallada w imponujący i poruszający sposób przedstawił opór zwykłych ludzi przeciwko nazistowskiemu systemowi. Obecne wydanie to pierwsze bez skrótów redakcyjnych, oparte na oryginalnym, autorskim maszynopisie.

https://soniadraga.pl/produkt/kazdy-umiera-w-samotnosci

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Na kolejne spotkanie DKK mieliśmy do przeczytania książkę Hansa Fallady. Już sam tytuł – Każdy umiera w samotności – jest bardzo wymowny i poniekąd już nastawia nas emocjonalnie na ciężką lekturę. Utwierdza nas w tym przekonaniu również czas i miejsce akcji. Niemiecki autor osadza fabułę swojej powieści w Berlinie podczas II Wojny Światowej. To miasto Hitlera i stolica toczącej się w Europie wojny. Równocześnie to miasto pełne zwykłych ludzi, którzy wierzą w wyjątkowość własnego narodu, podsycaną przez Führera i jego ludzi. Jednak nie wszystkim podoba się polityka panująca w nazistowskich Niemczech tamtych lat.

Nieliczni cywile ginęli pośród tego mrowia, byli pozbawieni znaczenia, bezbarwni na tyle tych wszystkich mundurów. Podobnie jak cywile na zewnątrz, na ulicach i w fabrykach, nigdy nie mieli wobec partii żadnego znaczenia. Partia była wszystkim, a lud niczym.

Wojna przynosi wszystkim strach. Nie jest to tylko strach o los synów idących na front, ale o własne życie w kraju, w którym praktycznie wszystko może zostać uznane za zdradę, jeśli godzi w panującą władzę. Mały błąd może łatwo doprowadzić do upadku, zwłaszcza jeśli maczali w nim palce inni ludzie. Donosicielstwo jest na porządku dziennym, co więcej, jest ono nagradzane. Nie dziwi więc, że część ludności robi to dla profitów, podczas gdy inna chroni siebie za murem bierności. Jednak nie dotyczy to wszystkich i o tym głównie jest powieść Fallady.

Nie pojmowali jeszcze, że w wojennych Niemczech nie ma już prywatnego życia. Żadne wycofanie się nie ratowało przed tym, że każdy Niemiec należał do ogółu Niemców i musiał współcierpieć niemiecki los – podobnie jak coraz częściej spadające bomby, nie wybierając, spadały zarówno na sprawiedliwych, jak i niesprawiedliwych.

Autor przedstawia nam losy Anny i Ottona Quanglów, którzy po śmierci swojego syna na froncie, zaczynają wątpić w słuszność wojny i politykę Rzeszy. Coraz częściej dostrzegają skazy w postępowaniu ludzi z kręgu Hitlera, a także ich negatywny wpływ na społeczeństwo, które wywołuje w ludziach najgorsze cechy. Bohaterowie, chcąc otworzyć innym oczy, zaczynają pisać kartki pocztowe skierowane przeciwko władzy. Na swój sposób kieruje nimi nieco romantyczna wizja, chcą sprzeciwić się systemowi i namówić do tego innych. Nie zdają sobie jednak sprawy, że walcząc o własną przyzwoitość, przysparzają kłopotów innym, a ich cel jest daleki od zamierzonego.

Zamiast tych jedenastu pojawiły się nowe twarze, a stary majster często się zastanawiał, czy ta cała jedenastka to nie są szpiedzy, czy nie jest tak, że połowa załogi podsłuchuje drugą połowę i odwrotnie. W powietrzu czuć było zdradę. Nikt nie mógł już nikomu ufać, a w tej okropnej atmosferze ludzie zdawali się bardziej na wszystko obojętnieć, stawali się niczym części maszyn, które obsługiwali.

„Każdy umiera w samotności” to powieść interesująca, choć w mojej ocenie, dość ciężka. Przede wszystkim przytłacza atmosfera ciągłego strachu, a przedstawiony świat jest głównie czarno-biały. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki, malutkie iskierki nadziei w ponurym świecie. Niektóre rozdziały bardzo mnie zmęczyły. Głównie te poświęcone szwarccharakterom. Na uwagę zasługuje fakt, że autor napisał swoją powieść na podstawie akt sądowych i prawdziwej historii małżeństwa walczącego z reżimem.

Polecam!

czwartek, 20 sierpnia 2020

Aneta Jadowska – „Bogowie muszą być szaleni”

Seria o Dorze Wilk - Heksalogia o wiedźmie, #2

Współpracuj albo zginą wszyscy, na których ci zależy…

Gdy upiorna bogini nawiedza ją w snach i wciąga w koszmarną rozgrywkę, Dora Wilk już rozumie, co oznacza gra o wszystko. Próbując pogodzić wilki, wampiry i magicznych, by nie dopuścić do apokalipsy, odkrywa, jak bardzo skopane jest jej drzewo genealogiczne i jej własna przeszłość. Wiedźma nie ma chwili wytchnienia.

A to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Czy tym razem Dora, Miron i Joshua pójdą na dno?

https://www.wsqn.pl/ksiazki/bogowie-musza-byc-szaleni/

Moja ocena: Dobra (***)

Heksalogia o wiedźmie to kolejna seria, do której wracam po latach. Rozpoczęłam ją za sprawą lokalnej biblioteki i przygotowanego przez nią Fantastycznego Tygodnia Bibliotek. Jednym z punktów tego tygodnia było spotkanie autorskie z Anetą Jadowską. Wyznaję zasadę, że na takie spotkania chodzę, gdy przeczytam choć jedną książkę danego autora i tak zaczęła się moja przygoda z Dorą Wilk.

Hoka hej, jak powiedzieliby przodkowie Witkacego, dziś jest dobry dzień na umieranie. Ale ja nie zamierzałam umierać. Zamierzałam przetrwać, walczyć, zwyciężyć.

Mam pewną słabość do tej serii. Nie wiem, czy bardziej chodzi o Toruń (Thorn) jako miejsce akcji, czy o kąśliwy humor, czy może o grafiki zamieszczone w książce. Od razu uwagę przykuwają bohaterowie i nie tylko chodzi tutaj o Dorę. Pomijam aspekty romantyczne, sceny łóżkowe i bijący po oczach trójkąt. To taka książka, która udowadnia, że fantastyka nie jest tylko dla dzieci.

Jest w tobie dość miłości by ogrzać cały świat, i dość gniewu, by cały świat zniszczyć (...).

Fabuła drugiej części ma dwa główne wątki i szczerze Wam powiem, że o jeden za dużo. Czułam przesyt. Jeśli dodamy do tego fakt, że Dora jest bohaterką idealną – awanturnicą, której wszystko uchodzi na sucho, w dodatku nabuzowaną hormonami i mocą, po pewnym czasie możemy mieć jej już serdecznie dość. I choć historia jest pełna akcji i czarnego humoru, ma się wrażenie, że głównym bohaterom idzie za łatwo.

Intuicja podpowiada mi, że jakoś z tego wybrnę. Dotąd jakoś spadałam na cztery łapy. W najgorszym wypadku – na cztery litery.

Polecam jako lekką lekturę, jeśli choć trochę lubicie fantasy i/lub historie, które wywołują rumieńce u tych bardziej pruderyjnych.

czwartek, 13 sierpnia 2020

Elżbieta Cherezińska – „Wojenna Korona”

 Opis:

„Wojenna korona” – czwarty tom bestsellerowego cyklu „Odrodzone Królestwo”

Dokonało się. Na skroniach Władysława Łokietka spoczęła królewska korona. Ale wrogowie króla rosną w siłę. Jan Luksemburski wygrywa straszliwą bitwę pod Mühldorf i wyrasta na ważnego europejskiego gracza. Krzyżackie intrygi sprawiają, że wyrok papieski jest nie do wykonania. Władysław zaczyna pojmować, iż żadna dyplomacja nie pozwoli mu odzyskać Pomorza. Wchodzi w sojusz, który nikomu w Europie nie przyszedłby do głowy. Zaskakuje wrogów i wkracza na wojenną ścieżkę, by dokonać zemsty za królobójstwo sprzed trzydziestu lat. Nie ma jednak pojęcia, że na życie jego jedynego syna czyha nieznany wróg. Następca tronu jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a na królestwo polskie rusza potężna armia Jana Luksemburskiego.

https://sklep.zysk.com.pl/wojenna-korona-opr-miekka.html

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Tajemnicą dla mnie pozostanie, jak autorce udało się przekonać mnie do okresu w historii, który na lekcjach był najnudniejszy. Jak możecie się domyślić, w szkole temat rozbicia dzielnicowego nie był moim ulubionym. Jednak muszę przyznać, że seria Elżbiety Cherezińskiej wykorzystała potencjał tego specyficznego okresu historycznego. Tym samym udowodniła, że Polak potrafi i na swoim podwórku potrafi mieć własną grę o tron.

Nigdy nie żywię urazy do dawnych wrogów. Gniew zostawiam dla tych, którzy nadejdą.

Czwarta część kontynuuje wszystkie ważne wątki tej historii. Nasi ulubieni bohaterowie (ci historyczni i ci wymyśleni) powracają w kolejnej odsłonie. I choć każdy dobry pomysł można zepsuć, nie dotyczy to Wojennej Korony i poprzednich części. Autorka bawiąc się historią, zapewnia nam literacką rozrywkę na wysokim poziomie.

– Dyplomacja to najciekawsza ze sztuk, królu Janie. W poezji trzeba ściśle trzymać się rymów i miar, w malarstwie ukazywać sceny zgodnie z utartym wyobrażeniem, aby każdy, kto obejrzy malowidło, wiedział, kto jest Lancelotem, kto Arturem, a kto Panią z Jeziora. W fechtunku zemści się każdy nieuważny ruch. A w dyplomacji? Tyle możliwości, ilu graczy.

Polecam!

niedziela, 26 lipca 2020

Umi Sinha – „Miejsce na ziemi”

Opis:

Pełna emocji i imponująca rozmachem opowieść o miłości i stracie, tożsamości i przynależności.

Dwunastoletnia Lila Langdon jest świadkiem rodzinnej tragedii – przy zaproszonych na wystawną kolację gościach jej matka wręcza ojcu prezent: ręcznie tkany, misternie wykonany obrus. Dziewczynka nie widzi, co dokładnie się na nim znajduje, ale efekt jest porażający – goście uciekają w popłochu, a ojciec zamyka się w swoim gabinecie, gdzie popełnia samobójstwo.

Ta tragedia kładzie kres jej dzieciństwu w Indiach i zmusza do wyjazdu do Sussex do ciotecznej babki Wilhelminy. Tu Lila postanawia rozwikłać rodzinną zagadkę – listy pisane przez babkę mieszkającą w Indiach, a także dzienniki jej ojca układają się w mroczną historię rodziny. Historię o miłości, namiętności, szaleństwie, zemście, konfliktach klasowych, ale przede wszystkim o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.

Od najmroczniejszych dni brytyjskiego panowania w Indiach po następstwa pierwszej wojny światowej, Miejsce na ziemi opowiada o misternie splecionych losach trzech pokoleń i ich walce o wyzwolenie się spod ciężaru historii naznaczonej kolonialną przemocą. To dojrzała, wyważona i rozwijająca się w niepowstrzymany sposób powieść o tajemnicach – przemilczanych zdarzeniach, które decydują o naszym życiu.

https://marginesy.com.pl/sklep/produkt/133045/miejsce-na-ziemi?idcat=0

Moja ocena: Oby więcej takich (*****)

Nie zawsze pamiętam, kto zainspirował mnie do przeczytania danej książki. Zwłaszcza jeśli minęło sporo czasu od momentu, kiedy dana pozycja trafiła na moją listę do przeczytania. Jednak do "Miejsca na ziemi" przekonał mnie wpis Blanki z bloga Kulturazja, który możecie znaleźć >>>tutaj<<< . Co by nie mówić, książka czekała na swoją kolej aż cztery lata.

Hindusi wierzą, że kiedy przekraczasz ocean - który nazywają kala pani, czyli czarną wodą - porzucasz swoją kastę, która określa twoje miejsce na ziemi: wskazuje, gdzie przynależysz i, co za tym idzie, kim jesteś. Stajesz się wyrzutkiem. Chociaż nie jestem hinduską, własne doświadczenie podpowiada mi, że to prawda.

Nigdy nie ukrywam, że bardzo kręcą mnie tematy azjatyckie. Moja fascynacja Japonią ewoluowała także na inne państwa, dlatego coraz częściej sięgam po literaturę z tej części świata. Nie ważne czy to powieść, czy reportaż, ważne by był klimat i egzotyka. Indie nie były dotąd obiektem mojego zainteresowania. Miejsce na ziemi jest więc pierwszą próbą literackiej podróży do tego kraju, którą uważam za bardzo udaną.

Od przybycia do Anglii wciąż zauważam, jak inni są tutejsi ludzie. Nigdy nie patrzą ci w oczy, tylko uciekają wzrokiem, jakby bali się pokazać, jacy są naprawdę. Nikt nigdy nie mówi, co rzeczywiście ma na myśli.

Umi Sinha tworzy interesującą powieść. Zawiła historia Langdonów pozwala przedstawić relacje brytyjsko-indyjskie sięgające kolonialnych korzeni. Troje narratorów, trzy perspektywy, trzy czasy, lecz mianownik ten sam - każdy szuka swojego miejsca na ziemi. Jak można się domyślić, z tego czy innego powodu swoje serce zostawiają w Indiach.

Niewiedza jest najgorsza, ponieważ do niej nie sposób przywyknąć. Nauczyłem się, że można przywyknąć do wszystkiego, jeśli się to zaakceptuje, jednak nie da się zaakceptować tego, czego się nie wie.

Motywy przedstawione w tej historii są uniwersalne. Problem przynależności, szeroko rozumianej tolerancji czy relacji swój - obcy, są takie same niezależnie od szerokości geograficznej. Sinha bawi się formą: od zwykłej narracji, po formę listów i pamiętników. Jeśli dodamy do tego całe spektrum barwnych postaci, otrzymujemy kawał dobrej powieści.

Zdecydowanie polecam!

sobota, 11 lipca 2020

Stephen King – „Cujo”

Opis:

Do czego jesteśmy zdolni w obliczu strachu?

To nie tylko historia o przyjaznym psie, który zamienia się w bestię, to opowieść o ucieleśnieniu wszystkich naszych lęków.

W pobliżu Castle Rock – spokojnego miasteczka w stanie Maine – czai się potwór... Cujo, olbrzymi pies, jest przyjaznym stworzeniem... do czasu, aż w pogoni za królikiem wpada do kryjówki zarażonych wścieklizną nietoperzy. Walcząc z niezrozumiałymi zmianami, które w nim zachodzą, chore zwierzę stopniowo zamienia się w psa-mordercę. Atakuje swojego właściciela, terroryzuje kobietę i jej syna uwięzionych w zepsutym samochodzie. Dla mieszkańców Castle Rock starcie z Cujo będzie próbą ich człowieczeństwa.

https://www.wydawnictwoalbatros.com/ksiazki/cujo-3/?edition=1

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

Po kilku ostatnich książkach stwierdziłam, że chcę trochę się przerazić. Poczuć jak włoski stają dęba i  krew mrozi się w żyłach. Dlatego sięgnęłam po  „Cujo” Stephena Kinga, który czekał i kurzył się na mojej półce. Nie powiem, coś niecoś słyszałam o tej lekturze i miałam co do niej pewne oczekiwania. I choć się nie zawiodłam, niektóre elementy powieści mnie drażniły.

Jedyna różnica między dobrym reklamiarzem a dobrym sprzedawcą, który potrafi wciągnąć ludziom bubel, polega na tym, że dobry reklamiarz wykonuje robotę najlepiej, jak umie, z tego, co ma do dyspozycji... nie przekraczając granic uczciwości.

Przede wszystkim nie mogłam przekonać się do bohaterów. To nie tak, że kreacja postaci była jakoś bardzo zła. Po prostu nikomu nie kibicowałam, jak działo się to w przypadku innych książek, i nikt nie wzbudził we mnie jakiejś szczególnej antypatii. Z tego powodu ten horror nie przerażał mnie tak, jak mógłby. A jest się czego bać.

Zdusił niedopałek papierosa w popielniczce wpuszczonej w poręcz fotela. Rzeczywiście wyglądał nieszczególnie; żółtawy odcień jego twarzy wcale się Vicowi nie podobał. Nazywa się to szokiem po wybuchu, zmęczeniem bitewnym czy jak tam jeszcze, ale jest to po prostu tłumiony paniczny strach. Taki, jaki odczuwa się, patrząc w mrok i widząc tam coś, co przymierza się, by cię pożreć.

King w charakterystyczny dla siebie sposób, uwypukla zło, które kryje się w każdym człowieku. Udowadnia, że wcale nie potrzeba bestii rodem z koszmaru, by ludzie pokazali swoje drugie oblicze, pełne nienawiści, urażonej dumy, frustracji z niezrealizowanych marzeń i codzienności życia. Wystarczy tylko iskra, która pojawi się w odpowiednim momencie. I jedną z takich iskier jest strach. Szczególnie groźny, ponieważ ma wiele rodzajów i odmian.

Najwyraźniej nie było nikogo. Z tego wnętrza emanowała atmosfera pustki, gorąca, oczekiwania. Obcy pusty dom pełen mebli przyprawia o dreszcze. Człowiek czuje się w nim jakby obserwowany.

Polecam! Mimo odczuć dotyczących bohaterów książka bardzo mi się podobała. Czytałam ją szybko. W niektórych momentach jest przewidywalna, zwłaszcza z iście kingowym wrzucaniem fragmentów o tym, co spotka część postaci, ale tym razem nie psuło mi to zabawy.

Kiedy w grę wchodzi kwestia życia lub śmierci, podpowiedział jej nieubłaganie głos wewnętrzny, właściwy moment nadarza się tylko raz - a potem na zawsze przemija.

czwartek, 2 lipca 2020

Mira Grant – „Blackout”

Opis:

Przegląd Końca Świata, #3

Tylko jedna rzecz jest pewna: zawsze może być jeszcze gorzej.

Kiedy w 2014 roku opracowywano lek na raka i skuteczną szczepionkę przeciwko grypie, nikt się nie spodziewał, że świat stanie na skraju zagłady. Po ćwierćwieczu walki o dawny świat, bez strachu o jutro, ludzkość wyszła na prostą. Wtedy też okazało się, że to nie zombie, a sam człowiek jest największym zagrożeniem.

Niespodziewany wybuch epidemii na Florydzie staje się kolejnym kamieniem milowym w spisku stulecia, a ekipa Przeglądu Końca Świata zostaje oskarżona o bioterroryzm. Sytuacja wymaga podziału grupy. Shaun wyrusza zbadać źródło zarazy, natomiast reszta udaje się do legendarnego hakera Małpy po nowe tożsamości. A do tego wszystkiego dochodzi tajemnica Obiektu 7c przetrzymywanego w tajnych laboratoriach CZKC…

Pozostało jeszcze tak wiele do zrobienia, a zegary nieubłaganie odmierzają czas do wielkiego finału. Czy młodym dziennikarzom wystarczy odwagi, żeby stawić czoła szalonym naukowcom, wytworom ich eksperymentów oraz pozbawionym sumienia agencjom rządowym?

BLACKOUT to wstrząsający finał epickiej trylogii o dziennikarzach przyszłości, poszukujących prawdy w warunkach wybitnie niesprzyjających… podczas zombie-apokalipsy.

https://www.wsqn.pl/ksiazki/przeglad-konca-swiata-blackout/

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

I udało mi się dokończyć kolejną serię! Brawo ja! Co ciekawe, wcześniej nie zastanawiałam się, jak bardzo ostatnia część Przeglądu Końca Świata będzie przypominała mi obecną sytuację z koronawirusem. W obu przypadkach mamy do czynienia z wirusem, którego trudno zatrzymać. Szczęście w nieszczęściu, że ten drugi nie zamienia nas w zombie. Choć niektórzy po kwarantannie wyszli nieco powolni i oszołomieni.

Czasami najtrudniejsze jest pozbycie się wszystkich mylnych założeń i niewinnych kłamstw, które stoją na drodze do prawdy. Czasami to ostatnia rzecz, na którą potrafimy się zdobyć.

Nie sądziłam, że po takiej przerwie uda mi się od razu wejść w tę historię. Jednak o dziwo nie miałam z tym żadnego problemu. Być może pomogło, że pamiętałam zakończenie poprzedniego tomu, co w moim przypadku nie zawsze jest takie oczywiste. Lubię robić przerwy między częściami z serii, ale często się to mści, bo zapominam, co się w nich działo.

– (...) Mahir, powiedz Alaricowi i Maggie, że wyjeżdżamy nad ranem. Walne zebranie o piątej.
– O piątej rano?
– Oczywiście.
– Cofam to, co powiedziałem. Nie jesteś dobrym człowiekiem.
– Za późno. W prawdziwym życiu czasu nie cofniesz.

„Blackout” kończy Przegląd Końca Świata z przytupem. Lektura jest bardzo dynamiczna, pełna zwrotów akcji. Nasi ulubieni bohaterowie powrócili i robią to, w czym są najlepsi – zabijają zombie, starają się przetrwać w nieprzyjaznym świecie i pokrzyżować plany złych naukowców. Wszystko okraszone jest specyficznym humorem, dozą szaleństwa i ekscentryzmu.

– To beznadziejny pomysł.
– Tak samo jak zostanie tutaj! Albo doktor Abbey gromadziła niezależne kolekcje, albo miejscowo zawołali znajomych. W każdym razie – wycelowałem, strzeliłem i pozbyłem się kolejnego zombie – amunicja skończy się szybciej niż umarlaki. Albo biegniemy, albo giniemy. Co wolisz?
– Lubię sobie pobiegać.

Polecam!

sobota, 27 czerwca 2020

Dmitry Glukhovsky – „FUTU.RE”

Opis:

Pokonaliśmy śmierć. I co dalej?

Odkrycia naukowe poprzedniego pokolenia zapewniły mojemu nieśmiertelność i wieczną młodość.

Ziemię zaludniają piękne, tryskające zdrowiem i nieznające śmierci istoty.

Lecz każda utopia ma swoje cienie.

Tak… Ktoś musi to robić – czuwać, by ów nowy wspaniały świat nie runął pod ciężarem przeludnienia, dbać, by jego kruchej równowagi nie zniszczyły zwierzęce instynkty człowieka. Ktoś musi troszczyć się o to, by ludzie żyli tak, jak przystoi nieśmiertelnym.

Tym kimś jestem ja.

FUTU.RE – oszałamiająca rozmachem wizji i ładunkiem emocji nowa powieść Dmitrija Glukhovsky’ego, autora bestsellerowego METRA 2033; to nie tylko pełnokrwista science fiction z trzymającą w napięciu fabułą, zaskakującymi zwrotami akcji i wielopłaszczyznową refleksją na temat kondycji społeczeństw Europy, Ameryki, Rosji… To literatura, która aż kipi od emocji. O ile autor METRA 2033 był jeszcze właściwie chłopcem, to FUTU.RE napisał już mężczyzna.

http://www.insignis.pl/ksiazki/futu-re/

Moja ocena: Bardzo dobra (****)

To moja pierwsza książka rosyjskiego autora po serii Metro 2033, w której kolejny raz otrzymujemy mroczną wizję przyszłości. Jednak tym razem jest ona innego rodzaju. W Metro fabuła opiera się na garstce osób, żyjącej w zniszczonym świecie. Zaś FUTU.RE przedstawia nam świat jako jedną wielką metropolię, zamieszkaną przez nieśmiertelnych ludzi. Ta druga wizja przypomina wręcz utopię, ale tak jak ze wszystkimi utopiami bywa, tutaj również nie wszystko jest idealne. Przede wszystkim doskwiera brak miejsca i zasobów. Nie wspominając o tym, że niemal każdy kawałek ziemi jest zabetonowany, rośliny i zwierzęta są wyświetlane jako animacje na ekranach, a prawdziwe słońce mogą oglądać tylko najbogatsi.

Europa. Olbrzymie gigalopolis, miażdżące swoim ciężarem pół kontynentu, depczące ziemię i podpierające niebiosa. Niegdyś ludzie próbowali zbudować wieżę, która sięgnęłaby obłoków; za pychę Bóg ukarał ich niezgodą, zmuszając do mówienia różnymi językami. Budowla, którą wznosili, runęła. Zadowolony z siebie Bóg uśmiechnął się i zapalił. Ludzie zrezygnowali z nieba – ale nie na długo. Bóg nie zdążył nawet mrugnąć, nim najpierw się do niego wprowadzili, a potem go wyeksmitowali.

Główny bohater, Jan, stoi na straży porządku w tym idyllicznym świecie, w którym urodzenie dziecka wiąże się z dobrowolnym zrezygnowaniem z nieśmiertelności, i przyspieszoną i skróconą do 10 lat starością, po której następuje śmierć. Niektórzy jednak nie chcą zrezygnować ani z wiecznego życia, ani ze swojego dziecka. Takie osoby są więc uznane za złoczyńców, których trzeba ukarać. Niestety, z naszego punktu widzenia metody grupy zwanej Falangą, można uznać za wątpliwe moralnie. Przez pewne wydarzenia Jan zaczyna postępować w niezrozumiały dla siebie sposób i kwestionować rozkazy przełożonych. Powoli zachodzi zmiana w jego mentalności. Kropla drąży skałę. A on sam zaczyna dostrzegać wady reprezentowanego przez siebie systemu, w taki sam sposób, jak ludzie których ścigał.

Śmierć została unieważniona stulecia temu, pokonano ją, tak jak wcześniej czarną ospę czy dżumę; i w ich pojęciu śmierć – zupełnie jak czarna ospa – występuje gdzieś w zamkniętych rezerwatach, w laboratoriach, których nigdy nie opuści – jeśli sami jej nie przywołają. Jeśli tylko będą żyć, nie łamiąc prawa.

„FUTU.RE” to powieść, która pokazuje nam jedną z możliwych wizji przyszłości. Supernowoczesne miasta, ingerencję w ludzkie DNA, pokonanie śmiertelnych chorób itp. Przy tym autor nie pozostawia żadnych złudzeń — postęp ma swoją cenę, za którą ktoś będzie musiał kiedyś zapłacić. W tym przypadku ludzkość okazała się egoistyczna i na rzecz sztucznych substytutów całkowicie zrezygnowała z natury. Brzmi znajomo?

Kiedy wychodzi się na zewnątrz na dolnych lub średnich poziomach, perspektywa praktycznie nie istnieje: wszystko, co widać między wieżowcami, to inne wieżowce.

Mocną stroną powieści są dla mnie przedstawieni bohaterowie. Część z nich pragnie innego życia, wolności, możliwości wyboru, druga część to schwartzcharaktery chroniące swój status „bogów”, a gdzieś pośrodku całego tego zamieszania stoi Jan. W tle znajdziemy jeszcze bezbarwną masę, złożoną z mieszkańców utopii. Co ciekawe autor tworzy trzy osobne systemy: Europę, w której nieśmiertelność jest dostępna dla wszystkich; Panamerykę, gdzie można ją kupić za ogromne pieniądze oraz Rosję, w której tylko nieliczne grono żyje wiecznie, choć specyfik wymyślono właśnie tutaj. No i mamy też Barcelonę — miasto-państwo zamieszkane przez imigrantów niewpuszczonych do Europy, pragnących wieczności, ale kultywujących tradycję o ważnej roli rodziny. Tym samym stanowiących zagrożenie dla przeludnionego państwa, w którym liczba mieszkańców jest ustalona i stała.

Nazwałem Ogrody Eschera rezerwatem, ale to nieprawda. Oprócz podwieszonych drzewek pomarańczowych nie ma w tym miejscu niczego wyjątkowego. Ludzie tu są równie beztroscy, weseli, otwarci jak wszędzie. Dokładnie tacy, jacy powinni być obywatele utopijnego państwa. Bo Europa jest utopią. Znacznie piękniejszą i wspanialszą niż w najśmielszych wyobrażeniach Morusa i Campanelli. Bo każda utopia ma swoje ciemne strony. U Tomasza Morusa to skazańcy pracowali, by zapewnić byt reszcie społeczeństwa – zupełnie jak u towarzysza Stalina.

Polecam! „FUTU.RE” to kawałek interesującego science-fiction, w którym czytelnik znajdzie rozważania nie tylko na temat przyszłości i nowych technologii, ale również o moralności i człowieczeństwie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...