"Świat jest brudny, a im dłużej człowiek się w nim obraca, tym bardziej nasiąka tym brudem."
Tym
razem zostajemy uraczeni przez Bachmana/Kinga trudnym tematem, tworzącym
mocną i wyrazistą książkę, choć jest ona również przytłaczająca. Przede
wszystkim traktuje ona o przemocy i jej konsekwencjach, potocznie
nazywanych „zejściem na złą drogę”. Choć nie wszystko jest takie, jakie
wydaje się na pierwszy rzut oka.
Opis:
„Blaze”
- ostatnia powieść niejakiego Richarda Bachmana, czyli „mrocznej
połowy” Stephena Kinga - to opowieść o losach Claytona Blaisdella
juniora, o krzywdach, jakich doznał, i zbrodniach, które popełnił, a w
szczególności o ostatniej z nich, porwaniu 6-miesięcznego dziedzica
niebotycznej fortuny. To mroczny kryminał, który zaskakuje na zmianę
komizmem i melancholią.
Mierzący
ponad dwa metry i ważący prawie sto trzydzieści kilogramów Clay
Blaisdell (tytułowy Blaze) to kawał niezbyt rozgarniętego drania. Jego
kłopoty z myśleniem zaczęły się we wczesnym dzieciństwie, kiedy ojciec
zrzucił go ze schodów, a potem podniósł i zrzucił jeszcze raz. Mając
kilkanaście lat Blaze ucieka z domu dziecka i poznaje George`a,
przestępcę święcie przekonanego, że zjadł wszystkie rozumy. George
wprowadza go w setki różnych przekrętów i jeden wielki plan: porwanie
dziecka bogatych rodziców, dla których ostatnia gałązka rodzinnego
drzewa musi być warta miliony. Jest tylko jeden problem: George umiera.
Choć czy na pewno? Jakim więc cudem wciąż pomaga swojemu partnerowi w
realizacji szalonego planu? Blaze ucieka w niebywałej śnieżnej burzy, a
gliny depczą mu po piętach. Ma dziecko jako zakładnika, a przestępstwo
stulecia zmienia się w wyścig z czasem w białym piekle lasów Maine...
Moja ocena: Dobra (***)
- przytłaczająca atmosfera na początku
***
" – Dopiero, co wróciłem. Wyjeżdżałem do innego stanu – oznajmił sprzedawczyni, szczerząc do niej zęby; takim uśmiechem z powodzeniem można by płoszyć pumy. Kobieta wykazała się odwagą i również się uśmiechnęła."
Kto
śledzi moje wpisy i natyka się na moje komentarze u innych to wie, że
King jest jednym z moich ulubionych autorów. Przede wszystkim „stary
King”, co dla mnie oznacza krwawy i przerażający... Częścią literackiej
osobowości autora jest/był Richard Bachman, pod którego nazwiskiem
publikował książki o odmiennej tematyce niż literatura grozy. I
bynajmniej nie są to sielanki. „Blaze” jest z jednej strony opowieścią o
trudnym dzieciństwie i jego wpływach na dorosłe życie człowieka, z
drugiej, tragiczną historią złoczyńcy o gołębim sercu. Co prawda ostatni
część brzmi jak paradoks, lecz to właśnie tytułowy Blaze zdobywa naszą
największą sympatię (… no może na równi z Joe'm, o którym słów kilka za
chwilę). Pierwsza połowa książki to ta mroczna połowa, bardzo powolna,
pełna wspomnień – brnie się przez nią tak, jakby się płynęło pod prąd.
Jak dla mnie jest to również część budząca głównie przemyślenia i emocje
(głównie te negatywne). Czytając, coraz bardziej wpadałam w wojowniczy
nastrój, chcąc stłuc tego czy innego z życia Blaze'a na kwaśne jabłko.
Niestety lub stety są to postacie literackie, więc skończyło się tylko
na posyłaniu w ich kierunku gromów. Po pewnym czasie czułam się jednak
tym zmęczona. W tym miejscu gro osób już dawno odłożyłoby książkę. Akcja
właściwa zaczyna się dopiero od drugiej połowy i do końca nabiera
tempa. Tu zrobiło się nieco lżej i akcja ruszyła żwawiej do przodu. Było
dynamicznie, a przy tym czasami wręcz „słodko”. Jednak od samego
początku wiadomo, co ma się wydarzyć i w dużej mierze domyślamy się też,
jak się to wszystko skończy. Tutaj żadnego zaskoczenia nie ma.
"W sklepie było mnóstwo kobiet. Jedne miały ogromne brzuchy, inne – malutkie dzieci. Wiele dzieci płakało, natomiast wszystkie kobiety mierzyły Blaze’a nieufnym spojrzeniem, jakby spodziewały się, że za chwilę wpadnie w dziki szał i zabierze się do pacyfikacji planety Dzidziuś, drąc w strzępy poduszeczki i wypruwając wnętrzności z pluszowych misiów."
Mały
Joe jest najbardziej pozytywną postacią. Ma dobry wpływ na Blaze'a.
Wywołuje u niego empatię. Chęć chronienia. W końcu to słodki bobas.
Nawet dwu metrowy olbrzym nie jest w stanie oprzeć się cudowi nowego
życia. Przez specyficzną relację mężczyzny i chłopca dostrzegamy, jak
bardzo życie jest nie fair. Jak stworzyło „potwora”, który nim wcale nie
powinien być. Lub raczej powinniśmy powiedzieć, jak ludzie go
„stworzyli”. Przez całą powieść było mi go żal i przez to rodził się mój
gniew na ludzi, którzy do takiej sytuacji doprowadzili. Gdyby to tylko
była fikcja… ale gdzieś obok nas jest wiele dzieci krzywdzonych przez
życie, które same stają się z czasem jak ich oprawcy… i to jest w tym
najtragiczniejsze. Postawa Blaze’a, który własnych krzywd nie przenosi
na dziecko, a wręcz stara się na swój sposób chronić go przed nimi, jest
cudowna.
"A jednak mimo wszystko coś jeszcze tliło się pod tą zdewastowaną maską. Coś obdarzonego zabójczym instynktem żywych istot (…) wciąż toczyło ziemię pod powierzchnią owej wypalonej łąki. I to coś miało też pamięć, pamięć przechowującą absolutnie wszystko. Wszystkie krzywdy, podłości, wszystkie porażki, których doświadczył w starciu ze światem."
Polecam, choć nie jest to lektura łatwa.
Nie przepadam za Kingiem i nie wiem, czy jeszcze jakąś jego książkę przeczytam...
OdpowiedzUsuńNie wszyscy muszą lubić to samo ;)
Usuń