"W młodości wiele rzeczy wydaje się nudziarstwem bez rumieńców życia. W miarę dorastania człowiek spostrzega, że te właśnie rzeczy są dla niego najważniejsze."
Opis:
Rok 1948. Zniszczona Japonia przeżywa czas gruntownych przewartościowań. Z ruin powstaje nowy świat i porządek rzeczy.
Emerytowany
malarz Masuji Ono, który całe dnie poświęca prozaicznym czynnościom –
pielęgnacji ogrodu, naprawie domu, opiece nad wnukami – nie potrafi
uwolnić się od przeszłości. Kierowany wewnętrzną potrzebą wytacza sam
sobie proces, w którym wytacza sam sobie proces, w którym jest
jednocześnie oskarżycielem, oskarżonym i sędzią. Porządek, który niegdyś
współtworzył i wspierał, został zburzony. Japoński imperializm poniósł
druzgocąca klęskę. Masuji musi na nowo określić samego siebie i relacje z
dwoma córkami, Setsuko i Noriko, dokonać moralnego rozrachunku z
dotychczasowym życiem.
Moja ocena: Bardzo dobra (****)
+ skłania do refleksji
+ egzotyka
+ spokój
+ temat czasów powojennych oczami zwykłego człowieka
– ciągłe przeskoki między miejscem i czasem akcji
***
Japonia.
Druga połowa lat 50-tych XX wieku. Życie zwykłych ludzi powoli wraca na
właściwe tory. Jednak blizny, te widoczne jak i te ukryte wewnątrz
człowieka są głębokie, pozostają i przypominają o tym, co niedawno miało
miejsce. O walkach i nalotach. O utraconych rodzinach. Pogrzebanych
marzeniach. Przegranej wojnie. Kraj musi się zmienić. Poprzez kolejne
strony książki stajemy się obserwatorami tego procesu.
W
"Malarzu świata ułudy" nie szukajcie wartkiej akcji, strzelanin, ofiar i
krwi. Książka opiera się na motywie wojny, ale nie jest to książka o
wojnie. Skupia się na psychologicznym aspekcie życia "po". Autor daje
pierwszeństwo emocjom i motywacjom. Podkreśla żal rodzący się między
pokoleniami, pyta o zasadność postępowania. To nie są łatwe tematy, ale
Ishiguro udało się je subtelnie połączyć. Poznajemy urywki z życia
Masuji Ono, wyrwane niczym kartki z pamiętnika i złożone na stos przed
czytelnikiem. W mojej opinii postacie są tylko marionetkami służącymi
pokazaniu tematu, ponieważ mimo tego, że dowiadujemy się o nich pewnych
informacji, tak właściwie wcale ich nie poznajemy. I jakoś mi to nie
psuło odbioru całości, bo gdyby się głębiej zastanowić, w miejsce
malarza można by umieścić każdego człowieka, a te opowieści nadal
miałyby sens. To swoisty uniwersalizm. Chociaż przeskoki między
kolejnymi wydarzeniami mogą niektórym nie tylko nie przypaść do gustu,
ale wręcz odstręczać, zmuszając do ciągłego pytania siebie w duchu "po
kiego grzyba on to opowiada?", by potem skwitować to krótkim "aaahaa".
Wszystkie historie są ze sobą powiązane, lecz znalezienie wspólnego
mianownika bywa nie łatwym zadaniem. Jednak taka jest czasem specyfika
tekstów azjatyckich.
"Jeśli komuś się nie powiodło tam, gdzie innym brakło odwagi czy po prostu woli, by podjąć jakąkolwiek próbę, to taki człowiek, patrząc wstecz na swoje życie, znajduje w nim pociechę, a może nawet głęboką satysfakcję."
Mały
plus dodałabym za tłumaczenie. Nie dość, że książkę bardzo dobrze się
czyta, to nie zapomniano o pewnym drobnym szczególe na który zwykle
zwracam uwagę – przypisy. Tutaj mają one formę gwiazdki i pojawiają się
przy każdym słowie japońskim (swoją drogą nie ma ich tak wiele), ale
nawet jeśli tłumaczowi i jakiemuś małemu procentowi czytelników niektóre
z nich są niepotrzebne, to zostaje grono, które jest co najmniej
wdzięczne.
Nie
można zapomnieć o tym, że „Malarz świata ułudy” został w 1986 roku
nominowany do nagrody Bookera oraz w tym samym roku zdobył Whitbread
Book Awards. A za nic takich nominacji i nagród nie dają. Tym samym
namawiam do przeczytania i wyruszenia w literacką podróż, nie tylko w
inny rejon świata, ale i w przeszłość. ;)
Polecam!
Bardzo ciekawa propozycja, będę mieć ją na uwadze!
OdpowiedzUsuń