Podtytuł:
"Rozrachunek Williama Starlinga z potwornych zbrodni i diabelskich
dążeń wraz z wyznaniem nazwisk sprawców i ujawnieniem skrytych czynów
bezecnych, przedstawiony tu w świetle dnia i spisany jego własną ręką w
roku 1816."
"Pierwsze pytanie brzmi po prostu: czym jest życie?"
Co
uderza na samym początku? Przyciągająca, zagadkowa i mrocznie ponura
okładka. No i tytuł, który niesie ze sobą pejoratywny wydźwięk. Oba te
elementy łączą się i dopełniają. Tworzą atmosferę grozy,
niebezpieczeństwa. Zaczynamy czuć na karku oddech śmierci - "Kościeja" -
zanim w ogóle otworzymy książkę. A gdy już to zrobimy, lądujemy w
brudnym, ponurym, dziewiętnastowiecznym Londynie. To miasto pełne
zbrodni, prostytucji, a jednocześnie kultury i nauki. W nim właśnie,
każdej nocy, swoją pracę zaczynają Trupiarze...
Opis:
Londyn,
rok 1816. Właśnie skończyła się wojna z Napoleonem. Z kontynentu po
pięciu latach pracy w charakterze asystenta chirurga wojskowego Aleca
Comriego powraca dziewiętnastoletni Will Starling, wychowanek
dziecięcego przytułku. Zarozumiały, czarujący i skrzywdzony przez los
chłopak pomaga poczciwemu Comriemu prowadzić lekarską praktykę w
szemranej londyńskiej dzielnicy Cripplegate.
Ich
działalność wymaga nawiązania trudnego sojuszu z trupiarzami: rabusiami
grobów zaopatrującymi chirurgów i anatomów w zwłoki do sekcji, oraz
uzyskania przychylności wszechmocnego Dionysusa Athertona,
najjaśniejszej spośród gwiazd wschodzących na firmamencie londyńskiej
chirurgii.
O
Athertonie krążą szalone pogłoski. Szepcze się o eksperymentach na
trupach nie całkiem martwych – a nawet na trupach całkiem przytomnych i
wrzeszczących wniebogłosy – które mają na celu odkrycie zagadki śmierci i
tajemnicy nieśmiertelności. Will obsesyjnie stara się dociec prawdy,
wspierany przez początkującą aktorkę, a okazjonalnie prostytutkę Annie
Smollet oraz swego sceptycznego protektora Comriego. Śledztwo kluczy
wśród burdeli, tawern i bogatych domów w dzielnicy Mayfair, by w finale
obnażyć szokującą prawdę na temat wielkiego Athertona i samego Willa.
Moja ocena: Oby więcej takich (*****)
+ atmosfera
+ humor/ironia
***
Rzadko
się zdarza, bym patrzyła na oryginalne tytuły książek, bo zazwyczaj są
one tak "trafne", że głowa mała. Więc, by się nie denerwować, po prostu
tego nie robię i mam święty spokój. Tym razem przeżyłam pozytywne
zaskoczenie i muszę przyznać, że po zmianie jest znacznie lepiej. W
oryginale tytuł brzmi zwyczajnie, wręcz przeciętnie. Nawet przy tej
samej okładce "William Starling" nie brzmiałby tak chwytliwie, jak
"Trupiarz". Dobry tytuł dźwignią handlu.
"To, co mieli zrobić, było koniecznością. Każdy Trupiarz w Anglii wam to powie. I każdy chirurg. W samym Londynie było setki chirurgów i studentów medycyny - nie mówiąc o reszcie kraju. Pracowali w szpitalach i prywatnych szkołach anatomii, których były dziesiątki, a każdy z nich potrzebował zwłok do krojenia. Jakże inaczej mieli się uczyć i eksperymentować? Chyba że na żywych pacjentach, przywiązanych do łóżka i wrzeszczących. Ponieważ prawo zezwalało Królewskiej Akademii Chirurgii na przejęcie na własność czterech morderców powieszonych w Newgate rocznie - i tylko czterech - pozostałe ciała chirurdzy i anatomowie zdobywali dzięki Trupiarzom - cmentarnym hienom."
Żerowanie
na zmarłych - taką przyszłość zgotował niektórym swoim mieszkańcom
Londyn. Niepokój podsyca wiara, która mówi o Sądzie Ostatecznym.
Ponieważ nie wypada stanąć przed Bogiem będąc wybrakowanym, niepełnym.
Więc zaczyna się walka o spokój ciała, gdy dusza odejdzie już na zawsze z
tego padołu. Po jednej stronie Trupiarze, po drugiej rodziny. Wymyślne
sposoby na ochronę przez skomplikowane układy elementów na grobach, po
czynną ochronę w formie krewnych z pałkami. Gdy złapano złoczyńcę na
gorącym uczynku, często dokonywano samosądów. Taki stan rzeczy
utrzymywał się do czasu, gdy zwłoki zaczynały gnić i do niczego nie były
już zdatne. Zdobycie pieniędzy było więc ryzykowne, czasem sam Trupiarz
bywał sprzedawany, gdy taki samosąd wymykał się spod kontroli. Ot, taka
przekora losu.
"Znałem kiedyś Trupiarza, który spacerował w dół Borough High Street, gdy nagle jakiś człowiek dostał konwulsji i padł martwy dwadzieścia kroków przed nim, krzycząc głośno, iż jest to jego własny najdroższy brat. Szlochając i lamentując, zabrał ciało, załadował na napotkany wózek zaprzężony w osła i odwiózłszy szczątki do Świętego Tomasza, sprzedał je chirurgom, którzy pokroili trupa na kawałki, zanim jego rodzina się zorientowała, że nie przyszedł na kolację."
Po
porównaniu Weira do Mary Shelley i „Frankensteina”, możemy z grubsza
domyślić się, o co będzie chodziło. O granicę między życiem i śmiercią. O
poznanie tajemnicy, która odpowiedziałaby, co jest po drugiej stronie.
To walka między wiarą a nauką. Wiarą a poznaniem. By coś poznać, trzeba
to zbadać. No i dochodzimy do momentu w którym musimy mieć Obiekt badań.
Skoro go nie ma, to trzeba go zdobyć i tyle. Jak to zrobimy to już inna
kwestia…
"Zabawił się Peake w umieranie. Wspiął się chwiejnie bez asysty po schodach i już przy szafocie uniósł głowę i rzucił wyzywająco do zgromadzonego tłumu: „Wkrótce poznam Wielką Tajemnicę!”. Jednak głos mu się załamał przy ostatniej sylabie, a dalej – jak można się spodziewać – był już zupełny kanał. Peake był zapuszczonym małym człowieczkiem, trucicielem. Zaczął kwilić, kiedy pan Langley, egzekutor, wiązał mu pętlę i nakładał biały kaptur. Wraz ze swym ostatnim oddechem wzywał swoją matkę – co stanowiło taki kanał, że bardziej już się nie da, zważywszy na fakt, że to ją właśnie otruł."
Polecam! A jeśli ktoś chciałby poczytać o Frankensteinie, to odwiedźcie Lolantę o >>>>>tutaj<<<<<
Książka nie jest w moich klimatach, więc raczej się nie bede na nią porywać.
OdpowiedzUsuńNic na siłę ;)
UsuńOgromnie mi się podobała ta książka :) Od atmosfery, przez bohaterów, po całą historię z mrocznym Londynem w tle :)
OdpowiedzUsuńMa w sobie to coś. :)
Usuń