"Jest we mnie tyle uciążliwych osób. Trzyletnia spragniona miłości dziewczynka, wyrachowana prawniczka, samotna wilczyca i ta, która znów chce zwariować, która tęskni za ucieczką w szaleństwo. Potrzebuję uczucia małości wobec fajerwerków zorzy polarnej, wobec potęgi rzeki. Tutaj jest się tak blisko natury i wszechświata. Moje zmartwienia i ułomności jakby się kurczą. Lubię, kiedy niewiele znaczę."
Opis:
(Rebeka Martinsson #4)
Zakochani
nastolatkowie, Wilma i Simon, nurkują późną jesienią w jeziorze
Vittangijärvi, na dnie którego spoczywa kilkudziesięcioletni wrak
samolotu. Ktoś uniemożliwia im wyjście na powierzchnię, blokując
przeręblę drzwiami. Młodzi ludzie giną pod lodem.
Śledztwo
prowadzą znani z poprzednich powieści Larsson komisarz Anna Maria Mella
i Sven Erik Stalnacke. I tym razem włącza się w nie Rebeka Martinson,
która pracuje w Kirunie jako prokurator.
Najbardziej
pomocna w rozwikłaniu zagadki okaże się ... sama Wilma. Jak to możliwe?
Tajemnic w tej powieści jest znacznie więcej.
Moja ocena: Dobra (***)
Tak
jak cieszymy się na pierwszy powiew wiosny, tak ja na przekór
wszystkiemu zanurzyłam się jeszcze w zimowy krajobraz. W śnieg. W lód. W
zimno. Sama myśl o pływaniu w przeręblu wywołuje u mnie gęsią skórkę, a
co dopiero wyobrażenie sobie leciwego staruszka, który robi to nago ^^.
Brrrr. Od ostatniej części serii w której czytałam o Rebece, minęło
trochę czasu. Potrzebowałam go na odpoczynek zarówno od autorki, jak i
od głównej bohaterki. I to było dobre posunięcie. Gdybym czytała jedną
książkę po drugiej, tylko bym się wkurzyła. I MÓJ gniew, by nie
przeminął ;) Dla fanów literatury skandynawskiej to kolejna pozycja,
którą można sobie dla relaksu poczytać, lecz nie ma w niej nic
odkrywczego. Powieść jak wiele innych. Kolejny zabijacz czasu.
"Gniew jest w nim równie silny jak wcześniej. To filar trzymający go w pionie."
Przykro
mi to pisać, ale z każdą kolejną książką w tej serii na jakimś polu
jest coraz gorzej, w tym wypadku dodatkowo dodano element, który mnie
osobiście tak raził, że nie powstrzymam się od ciskania na niego gromów.
Był nie tylko zbędny, ale wręcz jakoś nie na miejscu. Jakby wciśnięty
na siłę. Rozumiem co ma podkreślać. Jakie przesłanie ze sobą niesie. Nie
zmienia to faktu, że do mnie to nie trafiło. A mowa tu o
transcendencji. Pozazmysłowe odczuwanie bohaterów, swego rodzaju
przeczucia, nie są jeszcze takie złe. No wiecie, nostalgiczny krajobraz
wprost nadający się do przemyśleń, cisza, spokój, gdzie nawet lekko
chłodniejszy(?) podmuch wiatru można uznać za uczucie obecności osób
zmarłych. To jeszcze można zrozumieć, nawet jeśli się w takie rzeczy nie
wierzy. W końcu ciało i psychika człowieka różnie reaguje i
interpretuje bodźce. Jednak opowieści osoby zmarłej skierowanych do
czytelnika, tak racjonalnie wytłumaczyć się już nie da. Bo i po co.
"Wszystko, co musimy wiedzieć o człowieku, jest w jego oczach."
Mimo
to „Aż gniew Twój przeminie” czytało mi się zadziwiająco dobrze. W
pewnym momencie nie mogłam się oderwać. Historia po prostu mnie wessała i
nie chciała wypuścić. A to uznaję za element towarzyszący każdej dobrej
książce. Związane jest to z jedną z rzeczy, która z całą pewnością każe
mi powracać do książek Larsson, a mianowicie ze sposobem w jaki pisze. Z
każdym kolejnym zdaniem czuję się, jakbym płynęła i powiem Wam, że to
właśnie bardzo w książkach lubię, gdy autor potrafi mnie oderwać od
zwykłej rzeczywistości i skupić na tyle, bym nie chciała zbyt szybko do
niej wrócić . Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Jednych lubię,
innych nie. W żadnym wypadku nie są oni płytcy i potraktowani po
macoszemu. Jednak powiedzmy sobie szczerze. To jest teatr jednego
aktora, a właściwie aktorki. Rebeka jest wszędzie, niczym jakiś robal
nagle wyłażący ze szpary między deskami. Jak jej nie ma, to się wciśnie.
;) Dlatego tak cenię sobie te fragmenty z Anną Marią. Diametralnie
inne, żywe, pełne emocji. Do Rebeki bowiem przypisana jest raczej
śmierć. „Aż gniew Twój przeminie” to fabularnie schemat na schemacie,
przewidywalność czasem wykracza ponad skalę, ale i tak wezmę się kiedyś
za kolejną część, mając nadzieję na przebłysk geniuszu, rzucenie na
kolana, chwycenie za serce itd. itp. co tam można jeszcze. Wcześniej
jednak to ja postąpię według mojego schematu … przeczytać, odłożyć,
odczekać… w końcu na takie „cudo” trzeba się mentalnie przygotować.
Mimo wszystko polecam!
Skusiłaś mnie do przeczytania tej książki :)
OdpowiedzUsuńOooo, jestem szczerze zaskoczona :D Sama nie wiem czy po tej opinii bym po nią sięgnęła. :)
Usuń