"Za własne błędy zawsze trzeba płacić."
Opis:
Fascynująca
powieść o rodzinie koreańskiej, której akcja toczy się we współczesnych
Stanach Zjednoczonych i małym południowokoreańskim miasteczku.
Jest
rok 2005. Mieszkający od pięćdziesięciu dwóch lat w Stanach
Zjednoczonych Hyun-kyu wsiada w samolot i leci do Korei w odwiedziny do
młodszego brata, wziętego lekarza. Hyun-kyu ma dwoje dorosłych dzieci:
leczącego się z problemów alkoholowych Henry'ego i Jane, która jest
fotografem wojennym i w niebezpiecznych misjach objeżdża cały świat.
Dziewczyna właśnie cudem uniknęła śmierci po wybuchu bomby w Bagdadzie i
wkrótce podąża w ślady ojca do Korei.
Han
Jae-kyu, który jako jedyny z trójki braci pozostał w Korei, mieszka w
eleganckim, zbudowanym w zachodnim stylu domu wraz z żoną i mającą
skłonności do depresji córką. Wkrótce po przyjeździe Jane dochodzi do
podwójnej tragedii, która zmienia życie całej rodziny.
Jest
to powieść o pragnieniu wyrwania się z zaściankowości, odcięcia się od
własnych korzeni, a drugiej strony o konieczności powrotu w celu
odnalezienia własnej tożsamości.
Moja ocena: Dobra (***)
–
pozostawienie niektórych zdań samych sobie, czytać: zdań oryginalnych w
obcym języku (oczywiście można wypowiedzi nie tłumaczyć, by stworzyć
atmosferę, no ale niestety nie znam koreańskiego i czasem chciałabym
przeczytać sobie w przypisie, co osoba X chciała przekazać osobie Y).
– pogmatwanie z poplątaniem
***
I
znów naszła mnie ochota na rozsmakowanie się w kulturze Azji, chciałam
czegoś lekkostrawnego i przyjemnego. Zapomniałam o jednej rzeczy. Te
dwie rzeczy nigdy nie są w tej samej książce. ;) Odmienność kultury nie
tylko się wyczuwa, ale jest ona częścią, która gmatwa, bawi się z nami,
zmusza do przemyśleń, zwłaszcza jeśli wchodzimy na niwy psychologii i
próbujemy nadążyć za filozoficznymi rozważaniami bohaterów. Nic nie jest
łatwo podane na tacy, raczej trzeba wziąć jakąś broń i iść samemu to
upolować. Element wspólny, czyli spokojna atmosfera nasycona
egzotyką/dziwnością, łączy książki z tej części świata. Nie umiem tego
dobrze wyjaśnić. Ja to „czuję”. I nie ważne czy będziemy mówić o
Murakamim, Mo Yanie, czy teraz o Sonyi Chung, wszyscy z nich używają
jakiegoś tajemniczego pierwiastka na który reaguję i przez który sięgam
po literaturę z tego regionu (nawet jeśli autorzy wcale nie mieszkają w
Azji lub są którymś z pokoleń na emigracji).
"To najlepsze, co może jej dać, i w tej chwili czuje, jak ogarniają go silne emocje. Nowa i narastająca euforia: jakże miło jest dawać, jakże miło jest otrzymywać."
Początkowo
chciałam dać książce 2 gwiazdki (moje „Ujdzie w tłumie”), ale jakoś
przekonała mnie do podniesienia tej początkowej oceny. Książka to,
generalnie rzecz biorąc, przedstawienie losów pewnej rodziny. Epizody z
życia bohaterów splatają się ze sobą na różnych płaszczyznach. Czasem to
bezpośredni kontakt, czasem wspomnienia wywołane tematem itp. Ciężko to
jednoznacznie określić. Nie ma reguły. I w tym właśnie upatruję minus.
Teoretycznie tematy mamy uporządkowane w księgach i rozdziałach, ale
nagłe przeskoki miedzy bohaterami, między różnymi okresami, bywają
frustrujące. Hmm… chyba powinnam dodać, że mowa o koreańskiej rodzinie …
ja dopiero coś przy ¾ książki mniej więcej wiedziałam już, kto jest kim
– imiona i koreańskie zwroty, inne w zależności od płci, wieku,
pokrewieństwa, kto do kogo mówi, nie ułatwiały (gdybym jakiś czas temu
nie miała spotkania z koreańskimi dramami to zupełnie bym się pogubiła).
Dodając zmienną fabułę, wątki psychologiczne i niejednoznaczne aluzje,
to wszystko łączy się w jeden wielki chaos. Tak też się czułam.
Połknięta, a potem wypluta.
"Ludzie żyją po to, żeby pracować, zamiast pracować po to, żeby żyć."
Co
ciekawe mimo tego chaosu z książki bije wielki spokój. Paradoks,
prawda? Autorka skupia się na emocjach, uczuciach, a wydarzenia są tylko
podstawą, środkiem do osiągnięcia konkretnego celu. W moim przypadku
wywołała dość specyficzne rozważania. W literaturze zawsze jest śmierć
(pozdrowienia dla G.R.R. Martina ^^), niezależnie od gatunku,
niezależnie od ujęcia. Po prostu jest. Równie często jak miłość. Chociaż
aż do teraz nigdy nie zastanawiałam się, czy mogę po przeczytaniu
książki powiedzieć czy napisać, że autor/ka opisuje umieranie godnie, że
jest w tym jakieś ukryte piękno, harmonia. W przypadku Chung tak jest.
Mamy poważne tematy, poważne problemy. Zderzenie nowoczesności i
tradycji. Skupiamy się na człowieku. Jest bogato. Językowo pięknie,
tajemniczo, tak bajkowo. Niestety książka nie porwała mnie tak, jakbym
tego chciała, na moją ocenę głównie wpływa wspominany już chaos –
zamiast po prostu cieszyć się lekturą, próbowałam dogrzebać się do
ukrytego sensu w danym wydarzeniu lub upewnić się, że to rzeczywiście
jest postać o której myślę, a nie jakiś brat, szwagier, kuzynka itp.
Książka do rozważenia.
Odniesienia:
Garstka, ale zawsze ;) Serial "Zagubieni". Książkowo zacnie, czyli "Opowieści z Narnii" i "Anna Karenina".
Zdaje się, że posiadam te lekturę w swojej rozrastającej się biblioteczce, jednak nie wiem, kiedy czas mi pozwoli się z nią zapoznać.
OdpowiedzUsuń