"Czy złamię obietnicę niepodejmowania dyskusji na ten temat, mimo że wiersze pana Owena uważam za najwspanialsze, jakie zrodziła pierwsza wojna światowa? Nie! Bo widzicie, to tylko moja opinia, a opinia jest jak dupa: każdy ma własną."
Opis:
Bill Hodges #2
GDY FASCYNACJA LITERATURĄ ZMIENIA SIĘ W OBSESJĘ...
„Pobudka,
geniuszu” – tymi niepokojącymi słowami zaczyna się opowieść o
psychopatycznym czytelniku, którego literatura popycha do zbrodni.
Geniuszem
jest John Rothstein, autor porównywany z J.D. Salingerem, twórca
słynnej postaci Jimmy’ego Golda, który jednak od kilku dekad nie wydał
żadnej książki. Czytelnikiem – Morris Bellamy, wściekły nie tylko o to,
że jego ulubiony autor przestał publikować nowe powieści, lecz także
dlatego, że sprzedał nonkonformistyczną postać Jimmy’ego Golda dla
zysków z reklam. Morris wymierza Rothsteinowi karę najdotkliwszą z
możliwych. Zabija go i opróżnia jego sejf z gotówki. Kradnie też notesy
zawierające co najmniej jedną niewydaną jeszcze powieść z Goldem. Morris
ukrywa swój skarb, po czym za inne przestępstwo trafia do więzienia.
Kilka dekad później chłopiec o nazwisku Pete Saubers znajduje ukryty łup
Bellamy’ego. Teraz Bill Hodges, Holly Gibney i Jerome Robinson muszą
ratować chłopca i jego rodzinę przed mściwym Morrisem, który po
trzydziestu pięciu latach, ogarnięty jeszcze większym obłędem, wychodzi
na wolność.
Moja ocena: Dobra (***)
+ Atmosfera (przewracająca się fotografia w pewnym szpitalu)
+ Trochę dobrych scen
+ Pomysł
– droga przez mękę
– nie wciągało mnie
***
Z
jednej strony nie oczekiwałam wiele po książce, bo miałam już mieszane
uczucia co do "Pana Mercedesa", którego czytało mi się znacznie lepiej.
Niemniej nie skreślałam na tej podstawie kolejnej części historii Billa
Hogdesa i spółki. Moim pierwszym błędem było chyba rzucenie okiem na
opis, czego de facto zwykle nie robię, po nim właściwie mogłabym już nie
sięgać po książkę, tak jasne było, co się będzie działo. Poza kilkoma
naprawdę mocnymi momentami "Znalezione nie kradzione" wydawało mi się
nudne. Przykro mi tak pisać o książce jednego z moich ulubionych
autorów, ale niestety historia nie porwała mnie tak, jak należy. Nie
miałam chęci jej odłożyć, ale czytanie, zamiast sprawiać mi przyjemność,
było jakby czytaniem dla samego czytania. Nie czułam żadnej
satysfakcji. Dopiero pod koniec oddałam się lekturze w pełni, a sama
końcówka natchnęła mnie nadzieją, że kolejna część będzie lepsza niż
dwie poprzednie (King, serio, nie schrzań tego). Skąd bierze się moje
przekonanie? W książce pojawia się aluzja do czegoś, co mu naprawdę
wychodzi, czym potrafi się bawić.
"Te notesy nigdy nie były tylko jego. Ani tylko Rothsteina, nawet jeśli tak mu się wydawało, kiedy chował się na swej farmie w New Hampshire. Wszyscy zasługują, żeby je zobaczyć i przeczytać."
Plusem
oczywiście jest to, że mowa o literaturze. Odniesień jest masa w
różnych kategoriach wiekowych, chociażby "Niezgodna" Roth. Wiele klasyki
itd. Ta książka zadaje całą sobą podstawowe pytanie: ważniejszy jest
autor czy jego dzieła? A także gdzie jest granica bycia fanem. Dwóch
bohaterów łączy "miłość" do książek i wbrew pozorom tak bardzo się od
siebie w tej kwestii nie różnią, przez pewną chwilę są nawet tak samo
egoistyczni, jednak tylko jeden z nich pała miłością prawdziwą, dla
drugiego zaś to już jest obsesja. Musimy uważać, drodzy Czytelnicy! :D
"Pete uświadamia sobie, że dla tego człowieka fikcyjna Andrea, pierwsza miłość Jimmy’ego, jest realna w taki sposób, w jaki nie jest realna Tina."
Co do książki, można spróbować,
pewnie części z Was spodoba się ona bardziej niż mnie. Ja jednak wolę
Stephena Kinga w trochę innym wydaniu. Nie zmienia to faktu, że jak
wyjdzie kolejna część to i tak ją przeczytam. ;)
PS Kiedy ktoś chce opowiedzieć mi książkę. :D
Muszę w końcu sięgnąć po twórczość Kinga ! :)
OdpowiedzUsuńZachęcam, każdy może znaleźć w jego twórczości coś dla siebie. :)
UsuńJa najpierw muszę przeczytać "Pana Mercedesa". A potem zajrzę do tej części.
OdpowiedzUsuńMoże Tobie się spodoba. :)
UsuńNie dość, że mamy podobne podejście do książek (również nie mam zwyczaju wpatrywać się w ich plecy), to w dodatku mamy bardzo podobne zdanie na temat tej powieści. Jako fanka Kinga, podchodziłam do "Pana Mercedesa" trochę jak pies do jeża, jednak ostatecznie przekonał mnie do siebie. Ta sztuka nie udała się opisywanej przez Ciebie książce. Niestety... "Znalezione nie kradzione" było dla mnie dość nużące. Brakowało w niej akcji, a przede wszystkim odnosiłam wrażenie, że opowiadana historia omyłkowo trafiła do złej książki. Po prostu mi tu nie pasowała.
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję, że trzecia część będzie lepsza. :)
UsuńZapraszam na konkurs niespodziankę z okazji roku istnienia bloga http://artemis-shelf.blogspot.com/2015/07/konkurs-niespodzianka-wasny-fanpage.html :)
OdpowiedzUsuńRozczarowała mnie ta książka do granic. Kingu, którego kocham, gdzie jesteś?!
OdpowiedzUsuń